Norwegia chce ograniczyć eksport energii

– Zarówno rządząca Norwegią koalicja, jak i politycy opozycji upatrują w ograniczeniu eksportu energii elektrycznej sposobu na obniżenie jej cen na rodzimym rynku – donosi “Financial Times”.

Dziennik wskazuje, że te głosy mocno nasiliły się w ostatnich dniach, gdy warunki atmosferyczne były niekorzystne dla energetyki wiatrowej w Niemczech i rejonie Morza Północnego. W efekcie giełdowe ceny energii w południowej Norwegii wzrosły w ciągu tygodnia prawie dwudziestokrotnie, osiągając najwyższy poziom od 2009 r.

Jako jedną z głównych przyczyn wysokich cen wskazuje się interkonektory. Ich krytycy uważają, że Norwegia powinna dzielić się energią ze swoich elektrowni wodnych z innymi państwami dopiero wtedy, gdy jej nadwyżki będą na tyle duże, aby zapewniać tanią energię na potrzeby krajowe

We wrześniu przyszłego roku Norwegowie będą wybierać nowy parlament, więc rządząca centrolewicowa Partia Pracy ogłosiła już, że będzie chciała doprowadzić do unieruchomienia interkonektorów z Danią wraz z końcem dotychczasowej umowy w tej sprawie, która obowiązuje do 2026 r. Z kolei Partia Centrum, koalicjant Partii Pracy, dodatkowo domaga się renegocjowania podobnych umów z Niemcami i Wielką Brytanią.

Niemniej według aktualnych sondaży centrolewicowa koalicja w przyszłorocznych wyborach najpewniej poniesie przytłaczającą porażkę, a jej miejsce zastąpi blok ugrupowań centroprawicowych. Jednak poglądy polityków prawicowej Partii Postępu, która prowadzi w sondażach, w kwestiach dotyczących ograniczenia eksportu energii poprzez interkonektory są zbieżne z tymi, jakie prezentuje koalicja rządząca.

Płynące z Oslo wypowiedzi budzą niepokój w tych krajach UE, dla których import norweskiej energii jest ważny dla stabilizowania cen na rodzimych rynkach.

Wprowadzenie ograniczeń mogłoby przełożyć się na duże ochłodzenie relacji na linii UE-Norwegia, a także rodzić niepewność co do dalszej współpracy z tym skandynawskim państwem. Zwłaszcza, że jest ono również największym w regionie producentem ropy naftowej, a po agresji Rosji na Ukrainę stało się też największym dostawcą gazu ziemnego dla Unii Europejskiej.

Zobacz także: Ceny energii zostały zamrożone, ale faktury są już wystawione

Masowy cyberatak na sieci może nastąpić przez domową fotowoltaikę

– Szybkie tempo instalowania domowych instalacji fotowoltaicznych prowadzi do powstawania luk w systemach bezpieczeństwa, które hackerzy mogą wykorzystać nie tylko do cyberprzestępczości, ale też do aktów terroru czy działań wojennych związanych z destabilizacją sieci elektroenergetycznych – podkreśla Bloomberg.

Agencja cytuje wypowiedzi Vangelisa Stykasa, specjalisty w dziedzinie cyberbezpieczeństwa z firmy Atropos.ai, który twierdzi, że był w stanie złamać zapory w tylu instalacjach fotowoltaicznych na całym świecie, że ich łączna moc mogłaby przewyższyć zapotrzebowania na energię elektryczną Niemiec.

W swoich działaniach Stykas skupiał się na inwerterach, które są podłączone do cyfrowej chmury. Obejście zabezpieczeń mogłoby zostać wykorzystane do zainfekowania falowników złośliwym oprogramowaniem. Choć informacja o znalezionych lukach bezpieczeństwa została przekazana firmom, które wyprodukowały te urządzenia, to nie wszyscy producenci dokonali poprawek w oprogramowaniu.

Stykas zaznaczył, że możliwość masowego wyłączenia instalacji PV w danym kraju czy regionie mogłaby spowodować gwałtowny spadek generacji energii i destabilizację sieci elektroenergetycznych – w tym kaskadowe awarie na całym kontynencie.

Obawy przed takim scenariuszem rosną wśród firm energetycznych i rządów, gdyż z każdym rokiem liczba cyberataków w energetyce jest większa. Międzynarodowa Agencja Energetyczna podaje, że w ciągu ostatnich dwóch lat ich liczba podwoiła się do ok. 1100 przypadków. Z kolei Unia Europejska takich wydarzeń w 2023 r. naliczyła ponad 200.

Bloomberg zaznacza, że zagrożenie jest na tyle poważne, że NATO przeprowadziło w Szwecji ćwiczenia cyberbezpieczeństwa, których celem było znalezienie i usunięcie luk w systemach bezpieczeństwa elektrowni słonecznych, wiatrowych i wodnych. Sojusz zwraca uwagę, że największym dostawcą paneli fotowoltaicznych są Chiny, których relacje z Zachodem stają się coraz bardziej chłodne.

Zobacz również: Ambitny plan rządu: o 95% mniej prądu z węgla w ciągu 15 lat

Naftowe obietnice Trumpa kontra rynek

– Donald Trump i jego współpracownicy wśród swoich gospodarczych celów wskazują na działania, których celem będzie zwiększenie wydobycia ropy i gazu. Te założenia będą musiały się zmierzyć z rynkową rzeczywistością – komentuje “The Economist”.

Chodzi o obietnicę prezydenta-elekta, według której wydobycie ropy i gazu w USA miałoby się zwiększyć o równowartość 3 mln baryłek dziennie do 2028 r. z obecnych 30 mln baryłek.

W tym celu tworząca się administracja Donald Trumpa zapowiada udostępnienie większej liczby lądowych oraz morskich koncesji na nowe projekty wydobywcze. Ponadto ma zostać utworzona Narodowa Rada Energetyczna, która zajmie się ograniczeniem biurokracji w sektorze naftowo-gazowym.

Zwiększenie możliwości wydobycia ropy i gazu miałoby wesprzeć inne priorytety gospodarczej agendy Trumpa. Po pierwsze większy eksport węglowodorów zmniejszyłby amerykański deficyt handlowy, a po drugie wyższe wpływy podatkowe pozwoliłby podreperować budżet państwa.

Ponadto większa produkcja ropy dawałaby też pole do zaostrzenia sankcji wobec Iranu bez ryzyka wzrostu cen paliw. Natomiast większe wydobycie gazu mogłoby pozwolić na dalsze zwiększanie eksportu LNG do Europy, co jeszcze bardziej uzależniłoby energetycznie UE od USA.

“The Economist” zaznacza jednak, że życzenia Trumpa będą musiały zderzyć się z twardą rzeczywistością rynkową. Amerykański sektor naftowo-gazowy – w przeciwieństwie do większości krajów – opiera się bowiem na prywatnych firmach, które decyzje podejmują z pobudek biznesowych, a nie politycznych.

Od 2022 r., gdy dostawy węglowodorów z Rosji do UE zaczęły mocno spadać, amerykańskie firmy zwiększyły wydobycie ropy o tyle, że USA stały się jej największym producentem na świecie. Na horyzoncie nie widać jednak czynników, które miałyby dalej znacząco zwiększać zapotrzebowanie na amerykańską ropę.

Dlatego tamtejsze firmy – mając w pamięci falę upadłości, do której doszło w ubiegłej dekadzie z powodu nadpodaży surowca – od ryzykownych inwestycji wolą stabilną sytuację, która pozwala generować im dobre wyniki oraz dywidendy dla akcjonariuszy. Zwłaszcza, że ceny ropy nie są na tyle atrakcyjne, aby motywowały do dużych inwestycji, gdy koszty pozyskania kapitału bankowego wciąż pozostają wysokie.

Potencjalnie łatwiej postulaty Trumpa byłoby spełnić odnośnie wydobycia gazu, gdyż tam inwestorzy w ostatnich latach wykazywali większą determinację do uruchamiania nowych projektów. Duża część z nich ma być oddawana do użytku w nadchodzących latach.

Niemniej i w tym przypadku prognozy dotyczące cen nie są tyle wysokie, aby mobilizowały do znaczącego zwiększenia inwestycji. Chociaż popyt na gaz rośnie, to uruchamianie nowych złóż w Australii, Katarze czy innych krajach pozwala na zwiększanie podaży surowca na rynku, a to hamuje wzrost jego cen.

Zobacz także: Nowa komisja przedstawi lekko odświeżony plan dla energetyki

Słabnie pozycja Partii Zielonych w Brukseli

– Partia Zielonych, której popularność przed pięcioma laty była na fali wznoszącej, w tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego poniosła klęskę. Pogrążone w rozterkach ugrupowanie stara się ukryć narastające w jej środowisku podziały i chce utrzymać się w politycznej grze – analizuje Politico.

Portal wskazuje, że Zieloni chcąc uniknąć marginalizacji po utracie prawie jednej piątej miejsc w europarlamencie postanowili przyjąć rolę partnera dla centrowego bloku pod przywództwem Europejskiej Partii Ludowej.

Problem w tym, że EPL budując wokół siebie szerokie poparcie sięgnęła też po część skrajnej prawicy. Ponadto Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej, na jednego ze swoich zastępców nominowała kontrowersyjnego Raffaele Fitto, polityka wywodzącego się z partii Bracia Włosi.

Poparcie dla takiego bloku podzieliło Zielonych na tych, dla których taki układ nie jest możliwy do zaakceptowania, oraz takich, którzy są w stanie przełknąć ten fakt za cenę uniknięcia politycznej marginalizacji i braku możliwości oddziaływania na bieżące prace KE i Parlamentu Europejskiego.

Ci drudzy wskazują, że uzyskali od von der Leyen obietnice kontynuowania programu Zielonego Ładu, w tym m.in. utrzymanie zakazu rejestracji nowych samochodów na paliwa kopalne po 2035 r., a także obietnicę wyznaczenia ambitnego celu redukcji emisji dwutlenku węgla do 2040 r.

Politico wskazuje, że Zieloni muszą znaleźć sposób na polityczną egzystencję w europarlamencie, w którym granica między centroprawicą a skrajną prawicą nie jest wyraźna.

Pytanie tylko czy będzie to możliwe, w sytuacji gdy część z polityków ugrupowania krzywo patrzy na flirtowanie EPL z prawicową grupą Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), na czele której stoi grupa Braci Włochów, kierowana przez włoską premier Giorgię Meloni. Z kolei inni z Zielonych uważają, że bycie w bloku poparcia zbudowanym przez EPL pozwoli równoważyć wpływy EKR.

Zobacz też: Jak wygląda przeszłość i przyszłość energetyki widziana oczami prezesów PSE

Read More WysokieNapiecie.pl 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *