Czas bożonarodzeniowy to dobry moment, by porozmawiać o Jezusie. Ale chciałbym, żebyśmy spojrzeli na Niego z nietypowego punktu widzenia. Z takiego, na który mało kto – o ile ktoś w ogóle – zwraca uwagę. Mianowicie: Jezus Chrystus jako wzór idealnego przedsiębiorcy. Takie stwierdzenie padło kiedyś w naszej rozmowie.

KRZYSZTOF OPPENHEIM: Zacznijmy zatem od razu od mocnych argumentów, w pełni potwierdzających tę tezę. Przedsiębiorca, wchodząc na rynek, musi mieć jakiś produkt: albo zupełnie nowy, albo lepszy od istniejących na tym rynku. Aby produkt ten dobrze się sprzedawał, musi pomyśleć o jego promocji, ale także stworzyć dobry zespół osób (w obecnych realiach: zatrudnić pracowników), którzy będą uczestniczyć w działaniach sprzedażowych. Jeśli uznamy, że „produktem” Jezusa Chrystusa było chrześcijaństwo, czy inaczej: szeroko rozumiane wartości chrześcijańskie, to bezsprzecznie można powiedzieć, że Jezus Chrystus stworzył… największy na świecie startup.  Aktualnie przyjmuje się, że mamy na świecie ok. 2 mld chrześcijan.

Krzysztof Oppenheim

Spójrzmy jeszcze z innej strony na geniusz Jezusa jako „przedsiębiorcy”. Wprowadzał na rynek „produkt” nie tylko rewolucyjny, ale na dodatek – mało  przekonujący marketingowo. Bowiem „w całych dziejach Izraela łaskę Bożą zawsze mierzono bogactwem i powodzeniem narodu” – jak czytamy w „Ewangelii według Judasza” (opracowanie Jeffreya Archera – gorąco polecam tę lekturę). Ile Jezus włożył środków w ten projekt? Zero! Mimo wymienionych niedogodności osiągnął, jak byśmy dziś powiedzieli, gigantyczny sukces sprzedażowy.

Jezus Chrystus jako przedsiębiorca: skąd wzięło się u Pana to nietypowe podejście do Jezusa?

To zasługa Augusto Cury’ego, który w swoim bestsellerze „Najbardziej inteligentny człowiek świata” ukazuje nam Jezusa jako osobę o ogromnej charyzmie i inteligencji, ale także nieprzeciętnie towarzyskiej i szczęśliwej. I oczywiście prześwietnego lidera zespołu: mówię tu o szefie jako samodzielnym, kreatywnym przedsiębiorcy, nie o zarządzaniu zespołem w jakiejś korporacji.

Augusto Cury to światowej sławy psycholog, socjolog i psychoterapeuta, więc mówimy tu o podejściu stricte naukowym do osobowości Jezusa, a nie beletrystycznym. Po lekturze tej wspaniałej książki zrozumiałem, jak bardzo wypaczony jest obraz Jezusa Chrystusa przez część osób związanych z Kościołem, które chcą, by pokazywać Go głównie jako cierpiącego i umierającego na krzyżu lub niosącego ten krzyż. To bardzo pesymistyczne, żeby nie powiedzieć – rozpaczliwe i dołujące – upamiętnienie życia Chrystusa. Przynajmniej ja mam taki odbiór. Cury pokazuje nam tę postać od całkiem innej strony: oczywiście powołując się na teksty Ewangelii, nie tworząc przy tym żadnych wątków własnych.

Zacznijmy więc od kwestii powołania najbliższych uczniów, czyli „tworzenia zespołu do sprzedaży produktu”, jak Pan to nazwał.  Na szczególną uwagę zwraca wątek opisany w Ewangelii św. Mateusza, gdzie na słowa Jezusa „Pójdźcie za mną” Szymon i jego brat Andrzej, a następnie synowie Zebedeusza, czyli Jakub i Jan, „natychmiast zostawiają łódź, sieci i ojca (to akurat w przypadku tych drugich)” i idą za Nim. Jak to wytłumaczyć?

No właśnie: doświadczeni rybacy, twardzi ludzie, którzy doskonale wiedzą, ile wysiłku kosztuje utrzymanie siebie i rodziny, którzy doceniają wartość pracy, w zasadzie zachowują się absolutnie nieracjonalnie, bez wahania udając się w nieznane, tj. podążając za nieznanym człowiekiem. W tych kilku fragmentach, kiedy Jezus dobiera sobie uczniów, pokazuje nam się jako osoba nie tylko o wielkiej charyzmie i niezwykle silnej osobowości, ale wręcz jako człowiek… apodyktyczny. Przecież Jezus nie prosi wybranych, aby zostali jego uczniami – Jezus im tę drogę niejako narzuca, nie pytając o zdanie. W swoim zdecydowaniu jest czasem wręcz kontrowersyjny, nawet na nasze czasy. Kiedy jeden z kandydatów na Jego ucznia chciał najpierw pochować swego ojca, Jezus nie wyraził na to zgody, mówiąc: „Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże!”, co czytamy w Ewangeliach zarówno Łukasza, jak i Mateusza.

Najciekawiej wygląda jednak pozyskanie przez Jezusa do grona swoich najbliższych uczniów właśnie Mateusza, nieprawdaż?

Zgadza się. Jak wiemy, Mateusz był celnikiem, czyli kimś między poborcą podatkowym a komornikiem, często nadużywającym prawa. W owych czasach była to grupa zawodowa o fatalnej reputacji. Jak wiemy z Ewangelii, Jezus „biesiadował” z celnikami, czym bardzo naraził się faryzeuszom, którzy tak go podsumowali: „To żarłok i pijak, przyjaciel poborców i grzeszników” (Mt 11, 16-19). Co na to Jezus? Niespecjalnie się taką laurką przejął, odpowiadając ciętą ripostą: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” (Mk 2, 17 i Łk 5, 31).

W tej historii poznajemy więc Jezusa jako „duszę towarzystwa”, który potrafi zainteresować swoją osobą – i swoim „produktem” – nawet tak podejrzanych typków jak celnicy. Nie zaś nawiedzonego „świadka Jehowy”, który nudnymi tekstami wymusza zainteresowanie słuchaczy opowiastkami o wspaniałości wiary i Boga. Jedna z korporacyjnych maksym sprzedażowych brzmi i widać znana była także Jezusowi: „Najpierw sprzedaj siebie, potem firmę, a na końcu produkt”. Słaby sprzedawca niewiele sprzeda, nawet jeśli ma do zaoferowania świetny produkt w dobrej cenie.

Co jeszcze rzuca się w oczy w postawie Jezusa, nie tylko w opisanej scenie? Odrzucenie wszelkich autorytetów, a to bardzo ważna cecha rasowego przedsiębiorcy. Świetnie tu pasuje motto znane nam z „biblii przedsiębiorców”, czyli z kultowego „Atlasa Zbuntowanego” Ayn Rand: „Wykup swój umysł z lombardu autorytetów!”.

Bodaj najlepszym przykładem tego, jak Jezus postrzega przedsiębiorczość i kwestię pracodawców, jest „najbardziej antysocjalistyczna” przypowieść, czyli ta o pracownikach w winnicy (Mt 20, 1-6). Sądzę, że warto tę kwestię rozwinąć.

Świetnie, że zwrócił Pan uwagę na przypowieści. Przez domniemanie możemy przyjąć, że są to historie opowiadane uczniom przez Jezusa, które odnosiły się do konkretnej sytuacji. Każda przypowieść jest ilustracją ukrytej w niej mądrości. Przypowieści w Ewangeliach to jakby głos z „offu”. W wielu przypadkach czuje się, że tym „anonimowym narratorem” jest przedsiębiorca, który kieruje swój przekaz także w głównej mierze do… przedsiębiorców. Przypowieść, o której Pan wspomniał, dotyczyła wynagradzania robotników najętych do pracy w winnicy. Gospodarz – przed zatrudnieniem danej osoby – uzgadniał dniówkę, każdemu pracownikowi oferując jednego denara. Bez względu na to, o której godzinie dany robotnik rozpoczął pracę. Z punktu widzenia dzisiejszego pracownika najemnego, szczególnie takiego, który pracuje za stawkę godzinową, taki sposób wynagradzania jest absolutnie nie do przyjęcia, bo jest niesprawiedliwy. Wracając do przypowieści: kiedy jeden z robotników po zakończeniu pracy taki właśnie zarzut postawił gospodarzowi, ten dość ostro odrzekł:  „Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę?”.

Widzimy w tych słowach – ostatni fragment – także wielki szacunek tego głosu z „offu” do własności prywatnej.  Ale za tym głosem oczywiście kryje się Jezus Chrystus i jego przekonania: zdecydowanie opowiada się po stronie gospodarza, a nie narzekających pracowników.

Mamy jeszcze ciekawą – pod kątem naszych rozważań – przypowieść o talentach. Tu też przebija się bardzo mocno wspomniany przez Pana duch przedsiębiorczości.

Przypomnijmy zatem krótko tę przypowieść. Pewien bogaty człowiek udawał się w podróż, więc rozdał swoim trzem sługom talenty (ówczesna jednostka monetarna). Najlepszy dostał pięć, inny trzy, a ten, do którego ów pan miał najmniejsze zaufanie, tylko jeden talent. Czyli znowu widzimy w tle rozsądnego przedsiębiorcę, który nie bawi się w socjalizm pod hasłem „każdemu tyle samo”.  Jak się okazało, słudzy pierwszy i drugi poszli w wyznaczonym kierunku, podwajając otrzymany kapitał. A ten trzeci – najwyraźniej typowy nierób – swój talent zakopał, za co potem został przez pana nie tylko skarcony, ale wyrzucony z posiadłości „w samą ciemność, gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów”. Gdzie tu widzimy łagodnego i dobrotliwego Jezusa, jakiego znamy z wielu przekazów Kościoła? Czy my jako przedsiębiorcy tolerowalibyśmy takich pracowników, jak ten trzeci? Zwróćmy uwagę, że ten sługa – lewus nie dostał nawet drugiej szansy, widać więc, że pan poznał się na nim już znacznie wcześniej. Chociaż przyznaję, że ja dla pracowników, którzy się nie sprawdzili, aż taki ostry nie jestem (śmiech).

W Ewangelii św. Łukasza jest taki fragment, w którym Jezus przestrzega przed chciwością (Łk 12, 13-21). Wbrew pozorom to chyba idealny apel do biznesmenów. Niejednego już owa chciwość doprowadziła do bankructwa albo jeszcze gorzej. Zresztą zbieżne jest to z niektórymi tezami z naszego wywiadu „Małe jest piękne”. Jak Pan to skomentuje?

Zestawmy omawianą w poprzednim pytaniu przypowieść o talentach ze znanym każdemu cytatem z Ewangelii Mateusza (Mt 19, 24) „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego”. Jak to połączyć? Jeśli nadrzędnym celem pracy są pieniądze, daną osobą kieruje wyłącznie chciwość, która nigdy się nie nasyci – takie podejście jest według Chrystusa godne potępienia. Tę kwestię omawialiśmy także w jednej z naszych poprzednich rozmów.  Praca przedsiębiorcy, która przynosi stosowny dochód, potrzebny na godne życie jego rodziny, czy też inne światłe cele, jest nie tylko akceptowana, lecz wręcz pożądana.

W czwartej Ewangelii Kanonicznej św. Jan przedstawia Jezusa jako Dobrego Pasterza, który jest gotów szukać każdej zbłąkanej owcy. Jesteśmy w stanie w jakiś sposób porównać to do dobrego przedsiębiorcy?

Co pewien czas pojawiają się hasła, czy wypowiedzi, że Jezus Chrystus był takim starożytnym komunistą. Taki przekaz przypisywano m.in. obecnemu papieżowi (TUTAJ). Ba, mamy nawet pogląd teologiczny zwany „chrześcijańskim komunizmem”,  głoszący, że z nauk Jezusa Chrystusa wynika, iż był on pierwszym komunistą. Na temat zbłąkanej owcy pisze również św. Mateusz w swojej Ewangelii: „Jeśli ktoś ma sto owiec, a jedna z nich się zgubi, czy nie pozostawi w górach dziewięćdziesięciu dziewięciu i nie wyruszy na poszukiwanie zaginionej?”.

Znowu mamy tu do czynienia z typowo „gospodarskim” podejściem. Gdybyśmy się bowiem odnosili do znanych nam z niedawnej historii uroków komuny, gdzie wszystko jest wspólne – czyli niczyje – nawet jeśli uciekłoby z zagrody 50 owiec, a pilnujący je pasterze skończyli właśnie pracę, to z pewnością nikomu nie przyszłoby do głowy pofatygować się, by je poszukać.

A co z podatkami? Należy je płacić w każdej – nawet niegodziwej – wysokości? Przecież wielu przedsiębiorców robi, co może, by „oddać Cezarowi” jak najmniej, zatrudniając doradców, którzy dokonują skutecznej optymalizacji.

Scena, do której Pan nawiązuje, to iście mistrzowski popis intelektu Jezusa, kiedy to faryzeusze zastosowali wobec niego bardzo przemyślny podstęp. Wydawać by się mogło, że Jezus Chrystus zapytany publicznie, czy trzeba płacić podatki, został postawiony w beznadziejnej sytuacji. Jeśli odpowie, że NIE, zapłaci za to głową – okupant, czyli Rzymianie, dla takiego „rewolucjonisty” z pewnością nie mieliby litości. Jeśli odpowie, że TRZEBA PŁACIĆ, wyjdzie przed swoimi ludźmi na tchórza, który publicznie sprzeniewierza się wyznawanym wartościom. Jezus wspaniale się tu wykazał instynktem samozachowawczym: udzielając wymijającej, dwuznacznej odpowiedzi nie naraził ani siebie, ani swoich wyznawców na sankcje prawne, jakie wiązały się z unikaniem podatków lub namawianiem do ich niepłacenia.

Jednak ta scena ma także zupełnie inny, arcyważny wymiar.

Jaki?

Zadajmy sobie pytanie, kto był przeciwnikiem Jezusa? „Konkurencją” dlań nie byli Rzymianie, po co więc wchodzić z nimi w spór? Rzymskie „produkty” z zakresu wiary, czyli ichni bogowie Jowisz, Junona, Mars, Wenus, Merkury, Westa (no i oczywiście kolejni cesarzowie, którzy sami beatyfikowali się za życia) Jezus uznał za bajeczki dla niezbyt rozgarniętych dzieci. I słusznie, jak pokazała historia: pod koniec IV wieku n.e. chrześcijaństwo stało się w Cesarstwie Rzymskim religią panującą.

Prawdziwą „konkurencją” dla Jezusa były dwie różniące się od siebie frakcje duchowieństwa ówczesnego Izraela:  faryzeusze oraz saduceusze i sprzedawane przez nich „produkty”. Faryzeusze składali się głównie z średnio zamożnej klasy biznesowej, przez co mieli duży kontakt z przeciętnymi ludźmi, zaś wywodzący się z arystokracji saduceusze koncentrowali się na administrowaniu świątynią w Jerozolimie i czuwanie nad rytuałem, co przynosiło im ogromne profity.

W opisanej scenie faryzeuszom podstęp się nie udał: ich planem było pozbycie się Jezusa rękami Rzymian. Trzeba przyznać, że obie strony rozegrały wspaniałą partię. Fortel faryzeuszy był naprawdę pierwszej marki, ale po raz kolejny Jezus swoją błyskotliwością „ograł” wroga.

A śmierć Jezusa? Jego doczesne życie – z ludzkiej perspektywy – zakończyło się porażką. Został pokonany przez swoich oponentów, czyli jak Pan mówi – „konkurencję”. Jak więc ma się to do naszej tezy i tego wszystkiego, o czym tu powiedzieliśmy?        

O nie, panie redaktorze! Zakończenie życia Chrystusa, czyli Jego dramatyczna śmierć na krzyżu i potem zmartwychwstanie, to najbardziej genialny projekt marketingowy w historii ludzkości! Po pierwsze: Jezus Chrystus od początku wie, że zostanie zamordowany. Po wielokroć mówi o tym chociażby swoim uczniom. Zdradza im więc tajemnicę, że to część planu, a nie porażka biznesowa i zamknięcie „projektu”. Jeśli prześledzimy dokładniej historię rozwijania „biznesu” przez Jezusa – opisuje to m.in. wspomniana Ewangelia wg Judasza – okaże się, że wcale nie było to pasmo sukcesów. Miał niby wielu wyznawców i uczniów, ale mało z tego wynikało. Żydzi oczekiwali bowiem, że Jezus będzie ich królem, potężnym jak Dawid, i przepędzi z Izraela okupanta, czyli Rzymian. Zwątpił w jego boskość nawet Jan Chrzciciel („Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” Mt 11,3; Łk 7,19), zwątpił też Judasz (jego rozterki: „wybrałeś sobie niebezpiecznego człowieka za przewodnika”). Ale jak już nadmieniałem – to nie Rzymianie byli „na celowniku” Jezusa…

Jak zatem można pokonać wroga, nie używając przy tym przemocy? Bardzo trudne zadanie, ale przecież dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych… Jak wiemy, Jezus po wielokroć, podczas swoich wędrówek, ścierał się z faryzeuszami. Doskonale używał jednego z forteli opisanych później przez Artura Schopenhauera w opracowaniu: „Erystyka. Sztuka prowadzenia sporów”, oto stosowny fragment:  „Fortel 8. Wywołać gniew przeciwnika, albowiem w gniewie nie będzie on umiał formułować słusznych sądów i wykorzystywać swej przewagi. Aby adwersarza rozgniewać, trzeba go jawnie nękać, szykanować i w ogóle być bezczelnym”.

Kilka „starć” Jezusa z faryzeuszami już omawialiśmy, ale przecież jest ich znacznie więcej. Jezus kpi sobie z ich prawa, zwyczajów, ignoruje szabat, bowiem wtedy nie pości i „pracuje”, czyli uzdrawia  („szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu”), nie dementuje pogłoski, iż jest Synem Bożym, ośmiesza ich w swojej przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. I tak na każdym kroku…

No ale jeszcze zostali saduceusze – tym aż tak bardzo nie dopiekł, aby chcieli go zamordować. I tu dochodzimy do najbardziej – jak dla mnie – zaskakującej, a nawet szokującej sceny z Ewangelii w kontekście zachowania Jezusa.

Jaką scenę ma Pan na myśli?

Oto fragment z Ewangelii św. Jana (J 2, 13-16): „Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: »Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!«”.

Odnosząc się do najnowszych czasów, można by żartobliwie powiedzieć, że Jezus Chrystus, używając przemocy, wykonał samobójczą „akcję Brauna”, tyle że bez gaśnicy (śmiech). Przecież to do Jezusa zupełnie niepodobne! Jeśli jednak przypomnimy sobie, że w tej właśnie świątyni biznes na wielką skalę prowadzili saduceusze, to już wszystko nam się rozjaśni. Tym uczynkiem Jezus postawił kropkę nad „i”: wydał na siebie – już jednogłośnie – wyrok śmierci. Nie mieli dlań cienia litości ani faryzeusze, ani saduceusze.

Śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa mają oczywiście ogromną wartość symboliczną: człowieka można zabić, ale idea chrześcijaństwa jest nieśmiertelna! Dla ówcześnie żyjących, którzy uwierzyli w nauki Chrystusa, był to naoczny dowód, że śmierć nie zakończy ich egzystencji. Czyli, że żyjąc zgodnie z wartościami, które wskazał Jezus Chrystus, mogą dostąpić wejścia „do królestwa niebieskiego”. Od tego dnia ich życie – na ogół marne  – nabrało sensu.

Jest to zgodne ze stwierdzeniem, że zmartwychwstanie Jezusa stanowi samo sedno wiary chrześcijańskiej i jest jej prawdziwym początkiem.

W stu procentach podzielam tę opinię. Znamy powiedzenie, że wiara czyni cuda. Ale działa to także w drugą stronę: to CUDA CZYNIĄ WIARĘ!  Bo co to za Bóg, który nie dysponuje supermocami? Tak spektakularna akcja, na oczach tłumów, nigdy wcześniej nie miała miejsca,  ale także nie pozostawiała żadnych wątpliwości, że musiał w tym uczestniczyć Bóg. Bo czyż dla naocznego świadka tych wydarzeń zmartwychwstanie Jezusa nie było boskim cudem?

Na koniec przyjrzyjmy się „konkurencji”. Jak fatalnie PR-owo na wizerunek zabójców Jezusa wpłynął fakt, że oto wysłali na śmierć Syna Bożego – choć niby swe życie właśnie Bogu poświęcili. Jeśli te wszystkie fakty, znane nam wszak z Ewangelii, połączymy w jedną całość, co niniejszym czynię, widzimy, jak genialny to był plan! Marketingowo: mistrzostwo wszechświata. Rękami „konkurencji” zniszczyć całkowicie jej reputację i jednocześnie wypromować na cały świat swój „produkt”! 

Przedstawił Pan bardzo ciekawą, dla niektórych być może nawet rewolucyjną koncepcję. Z pewnością końcowa część naszej rozmowy nie trafi jednak do niewierzących. Dla tych odbiorców zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa to są właśnie bajeczki dla dzieci – jak Pan to nazwał.

Jeśli przeanalizujemy dokładnie fakty, mam na uwadze tylko te powszechnie znane i w pełni weryfikowalne, udowodnienie istnienia Boga nie jest trudnym zadaniem. Ale to już temat na zupełnie inną rozmowę…

Rozmawiał Krzysztof Budka

——————————————————————————————————————————————

Krzysztof OPPENHEIM: ekspert finansowy oraz od rynku nieruchomości, specjalizujący się m.in. w kredytach hipotecznych, przedsiębiorca. Od lipca 2016 roku prowadzi także kancelarię antywindykacyjną, o specjalnościach: upadłość konsumencka, pomoc zadłużonym przedsiębiorcom, spory „frankowe”. Członek Zespołu Roboczego ds. Restrukturyzacji i Upadłości w Radzie Przedsiębiorców przy Rzeczniku Małych i Średnich Przedsiębiorców. 

Artykuł Jezus Chrystus jako idealny wzór przedsiębiorcy [WYWIAD] pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.

​Forum Polskiej Gospodarki Read More 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *