Węgiel kamienny zasypuje wszystkie dostępne miejsca składowania. Górnicy pracują, ale energetyka nie spala go  dostatecznie dużo sposób. Winna jest pogoda, bo było za ciepło i na dodatek słonecznie więc fotowoltaika „blokowała” pracę innych elektrowni.

Na zwałach rekordowe ilości milionów ton węgla, elektrownie raportują, że dwukrotnie przekroczyły standardowe maksymalne zapasy. Węgla jest za dużo, więc od razu trzeba znaleźć rozwiązanie. Ministerstwo znalazło – blokując import.

Słusznie podjęte działanie w imię obrony polskiego dobra narodowego, bo przecież już dobre kilka milionów ton węgla przypłynęło z zagranicy a dopiero skończył się pierwszy kwartał. Wobec tego zakaz importu przyniesie poprawę sytuacji kopalń i konsumentów.

 Co prawda niektórym przypomina się, że dwa lata temu, interwencyjnie kupowano węgiel z zagranicy (niekiedy jeszcze leży na składach) – ale to było co innego. Interwencyjny import przyniósł poprawę sytuacji kopalń i konsumentów.

Można oczywiście zapytać, dlaczego importowaliśmy w tym roku węgiel, jeśli kopalnie miały nadwyżki, ale jest to pytanie niepoprawne politycznie i wyborczo, bo musielibyśmy od razu tłumaczyć, dlaczego polskie kopalnie produkują drożej niż zagraniczne i dlaczego tak musi być.

Ministerstwo Przemysłu więc jak już się ukonstytuowało rączo zabrało się do rozwiązania palącego (zwałowego) problemu górnictwa w sposób najlepszy jaki zawsze umiemy – to znaczy wprowadzając regulację i sztuczny rynek oraz szukając, gdzie można upchnąć problem kopalni. W prasowych wypowiedziach pokazał się nowy pomysł – połączenie kopalni z blokami energetycznymi.

Co prawda energetyka węglowa jest w stanie zawałowym (a można powiedzieć, że tonie), produkcja maleje wobec konkurencji OZE, koszty są wysokie a koncerny marzą żeby się jej pozbyć poprzez NABE – rodzaj rządowego centrum wytwarzania węglowego z dotacjami.

Teraz koncepcja NABE idzie do kąta a koncerny mają przyjąć jeszcze węglowe kopalnie i je zintegrować z wytwarzaniem. To rodzaj „betonowego koła ratunkowego”, które koncerny zatopi (już mają problemy z bankami, płynnością i pieniędzmi na nowe niezbędne inwestycje, a tu otrzymują dodatkowe miliardy strat i jeszcze nieśmiało wspominany dodatkowy pomysł, że może na dodatek odebrać im dystrybucję). Nic dziwnego, że rynek zareagował w sposób rynkowy (gwałtowny spadek kursów), prezesi koncernów chwycili za telefony, a już następnego dnia zaczęły pojawiać się dementi, że właściwie ten pomysł (betonowego koła) zostanie jednak zmodyfikowany i na razie do kopalń będziemy dopłacać osobno. 

W nagrodę mamy jeszcze dodatkowy pomysł – import węgla z zagranicy zostanie zablokowany. To rozwiązanie wielokrotnie stosowane – znacznie lepiej więc zablokować konkurencję, może koniunktura się poprawi – to znaczy będzie wyższa cena węgla, ale żeby nie była za wysoka, bo znowu trzeba będzie importować interwencyjnie. Nawet trochę tak się dzieje (koniunktura), bo za sprawą uderzenia kontenerowca w most w Baltimore, zblokowany został największy amerykański port eksportowy węgla (Ministerstwo dementuje, żeby miało cokolwiek z tym wspólnego).

Węglowa epopeja narodowa trwa więc dalej i cała nadzieja teraz w notyfikacji programu wygaszania kopalń, który w swojej kwintesencji zawiera dotacje dla górnictwa i to jest kluczowe – trzeba je wypłacić.

 Co prawda w międzyczasie świat energetyczny zmienia się jeszcze szybciej niż przypuszczano, spadek cen fotowoltaiki i magazynów jest ekstremalny i za chwilę rynek będzie zalany energia z PV – którą już dziś trzeba ograniczać w produkcji, a to i tak jeszcze szybciej będzie eliminować węgiel. 

Kwestia węgla przestaje być nawet tematem na przeglądy satyryczne, bo i tak wiadomo co się stanie – zwały będą rosnąć, górnicy będą protestować, dotacje będą notyfikowane, zwiększane i wypłacane, rynek konkurencji blokowany, węglowa generacja będzie upadać i ustawiać w kolejce do dotacji. Ministerstwo Przemysłu wobec koncentracji prac na jednym zagadnieniu planuje pewnie powrót do nazwy, która  obowiązywała w latach 1949-1957 czyli  Ministerstwo Górnictwa Węglowego. Obecnie prawdopodobnie mniej więcej tyle samo czasu będzie trwał proces samorozwiązania problemu węgla w Polsce.   

Czytaj także: Węgla każdy chce się pozbyć, ale dystrybucji już nie

Gdzieś się zgubiło 1,5 miliarda na zakup ropy czyli drobne 200 tys. średnich pensji.

Dość wyświechtany cytat o nieznanym pochodzeniu „jak kochać to księżniczki, jak kraść to miliony” został twórczo zaadaptowany przez jednego z dostawców ropy dla szwajcarskiej spółki zależnej wielkiej spółki energetycznej.

Bynajmniej nie zmieniono księżniczki na królewnę, a tylko miliony na miliardy co świadczy o tym jak we współczesnym świecie pieniądz szybko się dewaluuje i teraz nikt przecież nie będzie się pochylał po drobne, jeśli można od razu miliard.

Charakterystyczne jednak, że dla opinii publicznej i dla naszego codziennego rozumienia większy efekt daje milion niż miliard (suma niewyobrażalna).  Jeśli ktoś zdefrauduje, zgubi lub po prostu straci miliony – od razu oburzenie, ale jeśli zrobi to samo z miliardami to jakoś w ogóle nie robi wrażenia. Tymczasem warto kilka porównań (kiedyś widziałem je na wykładzie) – przekładowo milion sekund to 11,5 dnia a miliard… 31 lat.

Zagubione pieniądze za zakup ropy to w przybliżeniu 200 tys. średniej pensji krajowej (czyli trzeba na to pracować 16 tys. lat) albo inaczej – przez rok musi na to pracować populacja znanego z serialu „Ojciec Mateusz” Sandomierza (jeśli zarabialiby średnie krajowe).  

To także około połowa wydatków Ministerstwa Sportu i Turystyki zasilającego naszych sportowców lub możliwość kupna 1000 mieszkań (każde po 100 metrów) w centrum Warszawy – więc jeśli na to byśmy się zdecydowali to przez całe życie w każdym spędzilibyśmy może z 10 dni.

Taka suma została właśnie odpisana jako strata (więc finalnie nie trafi do budżetu państwa i innych udziałowców jako dywidenda), bo ktoś zamówił ropę (i zapłacił) a jej nie otrzymał.  Patrząc już na ropę – ta zaliczka to około 4 mln baryłek, czyli 636 mln litrów, czyli 0,5 mln ton (zużywamy rocznie ok. 26 mln ton).  Na koniec może bardziej pesymistycznie niż rozrywkowo – to także 750 000 godzin pracy najlepszych światowych kancelarii prawnych – więc można być prawie całkowicie pewnym, że nikt nie będzie finalnie odpowiedzialny za tę transakcję.

Czytaj także: Jak zrobić z węgla polskiego bitcoina

Bóle legislacyjne przy modyfikacji ustawy wiatrakowej

To że należy zmodyfikować ustawę regulująca lokalizacje elektrowni wiatrowej jest podkreślane w każdej dyskusji energetycznej. Nawet wiadomo co trzeba zrobić – zmienić zapis o minimalnej odległości wiatraka od zabudowań z obecnych 700 m na 500 m. 

Z nieznanych przyczyn – w kraju nad Wisła proces legislacji niektórych nieskomplikowanych rzeczy przypomina próbę budowy rakiety kosmiczne na Marsa ze sklejki i papieru zamiast prostego przybicia gwoździa. Najpierw zrobiono „na szybko” – tzn. od razu pojawiła się nowa, wielostronicowa ustawa wiatrakowa – ale ku zdziwieniu wszystkich, z kryterium hałasu i minimalnymi odległościami nawet 300 m. teraz robi się „na wolno”, pracowicie przygotowując kolejną holistyczną wersję ustawy – tak szczegółową i dopracowaną, że nic się nie zmienia, tzn. mija kolejny miesiąc i nic się nie pojawia.

Czy na szybko czy na wolno, efekt taki sam – nasza wiatrakowa rakieta  nie lata. Twórcza podpowiedz standupowa to w nowelizacji USTAWA z dnia 9 marca 2023 r. o zmianie ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych oraz niektórych innych ustaw – w następującej postaci: w art. 4 ust 1 zastępuje się „700” na „500”. No ale chyba świat jest za prosty w satyrycznych postach.

Czytaj także: Nowe oferty pracy PSE. Poszukiwani zaklinacze deszczu

Read More WysokieNapiecie.pl 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *