Minęło trzysta lat i wbrew pozorom w polityce wcale nie jest lepiej. Być może nawet znacznie gorzej. „We wszystkich prawie stolicach europejskich (…) spostrzegamy wówczas u szczytu społeczeństwa ludzi najgorszych obyczajów, rozpasanych na wszystko, eleganckich szalbierzy nadających ton wielkiemu światu” – czytamy we wznowionej po ponad stu latach książce pt. „Przyczyny upadku Polski. Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta” autorstwa ks. Waldemara Kalinki, jednego z krakowskich stańczyków i współpracownika Hotelu Lambert.
W owym czasie nie tylko Polska była przedmiotem rozbiorów. Podobne plany mocarstwa europejskie miały wobec Szwecji. Rosja miała zabrać Finlandię, Prusy – Pomorze, a Dania – Skanię i wybrzeże południowe. Ks. Kalinka pisze, że „Szwecja zmieniła się w prawdziwe targowisko”. Zamiast rozumu, uczciwości i honoru była tylko chciwość i korupcja polityczna.
Brak zgody
Ale nie tylko w tym historia się powtarza. Z polskim „dworem zgodnie trzymała wówczas partia Czartoryskich, silnie zorganizowana i zręcznie prowadzona, ale za przeciwników mieli stronnictwo stosunkowo równie liczne, zwane republikańskim, czy jak dawniej, hetmańskim. Obie partie były tak skłócone, że gdy tylko było wiadomo, co jedna zamierza, druga sprzeciwiała się temu całymi siłami i choćby ze szkodą dla kraju”. Aktualnie mamy opcję rządową i totalną opozycję. Robią sobie na przekór, nie zważając na dobro Polski i Polaków.
Sytuacji nie poprawiały działania polskiego monarchy. Stanisław August Poniatowski – podobnie jak nam współczesne rządy – wydawał więcej, niż posiadał. Nadmierne wydatki króla wiodły do zadłużenia państwa. Prowadzenie życia ponad stan było dla niego ważniejsze niż budowa armii. Próby wprowadzenia oszczędności – do czego zachęcał króla były kanclerz Andrzej Zamoyski – trwały niespełna tydzień: „podarki dla kobiet i grzeczności dla przyjaciół szybko przywróciły dawny nieporządek”. Teraz te zbytki, powodujące dziurę budżetową, to m.in. rozbuchany socjal, a nie pomaga nepotyzm i korupcja.
Autor podkreśla, że „nie można powiedzieć, żeby w Polsce, w najgorszych nawet latach XVIII w., nie było chęci służenia ojczyźnie. Bynajmniej, i nie to nas zgubiło, ale to, że każdy jej służył swoim dworem, że nie chcieliśmy się zbliżyć do siebie i działać wspólnie. Każdy osobno był bohaterem, razem byli bez energii i bez dobrej woli: kupa niesforna i niezaradna! Pełno było wówczas ludzi, podobnie jak i dziś [w XIX w.], pragnących zbawić kraj na własną rękę, a tej egoistycznej żądzy nic tak nie schlebia i nie zaślepia jak stosunek z cudzoziemcami”.
Zgubne poleganie na cudzoziemcach
Ks. Kalinka twierdzi, że winny zaborów jest nie tylko król Stanisław August Poniatowski, który „gorąco pragnął tronu dla chwały, a dostał się do niego drogą najmniej chwalebną” (poprzez protekcję carycy Katarzyny II), ale cały naród. Klasa rządząca, „która dostatki i wygody mogące służyć dobru ogólnemu dla siebie zagarnęła, od pracy odwykła, swej pychy, a zarazem lekkości pozbyć się nie mogła i której kodeks polityczny brzmiał: królów swych podejrzewać, obcą władzę przedkładać, wyższym się sprzedawać, niższymi poniewierać”. Duchowieństwo, które zamiast działać przeciwko wadom narodowym, podzielało niemal każdą. Możne domy Radziwiłłów, Potockich, Krasińskich, Branickich, dla których liczył się tylko interes prywatny. Rody reformatorskie jak Czartoryscy, „którzy naród mimo jego woli chcieli ocalić zręcznością lub gwałtem pożyczonym od obcych”.
Dalej ks. Kalinka pisze: „w narodzie trwała niezmiennie ta sama dążność: szukanie związku z obcymi na zgubę własnego rządu. Skutkiem musiała być zależność od cudzoziemców. (…) rządy obce, które nas dzisiaj tak dręczą [w XIX w.], nie przypadkiem trafiły do Polski; sami je wytrwale ściągaliśmy do kraju, można powiedzieć, że je sobie wypraszaliśmy!”.
Innymi słowy, niezgoda wewnętrzna Polaków otworzyła sąsiadom bramy Rzeczypospolitej na oścież. Jedni opierali się na Moskalach, Sasach czy Turkach, a inni liczyli na protekcję Francuzów czy Anglików, działając przeciwko własnemu rządowi. Teraz totalna opozycja jątrzy i wzywa do interwencji Unię Europejską czy wprost Niemcy, a tzw. Zjednoczona Prawica opiera swoje rządy na protekcji USA.
Tymczasem już w 1733 r., po wcześniejszych doświadczeniach zawodu ze strony Paryża, radzono, że nie należy polegać na Francji, bo „Francja za daleko, a choćby i potrafiła udzielić jakiej pomocy, to każe sobie za nią grubo zapłacić i posługiwać się będzie Polską jako narzędziem do własnych celów”. Tak samo było w przypadku polityki ZSRR wobec PRL, tak samo jest w przypadku aktualnej polityki Waszyngtonu wobec Warszawy. Wtedy w ramach geopolitycznych roszad mocarstw Paryż chętny był poświecić Polskę, byle tylko Francja zyskała Korsykę! Podobnie Anglicy działali przez optykę własnych interesów. I rzeczywiście, potem „przez owe dwa lata, kiedy losy Polski mogły się jeszcze przeważyć na dobrą stronę, nie znajdujemy żadnego śladu zaangażowania Francji”.
Zdaniem rosyjskich pisarzy „zabór Polski przez Rosję był koniecznością historyczną”. Polska stała na drodze Moskwy, która rosła w siłę i chciała mieć mocarstwowy wpływ na inne europejskie rządy: „Polska leżała na drodze, po której Rosja zdążała do swojej wielkości i wcześniej czy później musiała polec pod jej zwycięskim rydwanem!”. Pod tym względem nic się nie zmieniło do czasów współczesnych. Rosja zawsze będzie dążyła do przejęcia kontroli nad naszym terytorium. Jest to o tyle dla nas niebezpieczne, że tak wtedy dwór petersburski, jak i teraz Kreml „rozpustą, marnotrawstwem i okrutnymi dziwactwami przypomina azjatyckich despotów”.
A już wtedy był to kolos na glinianych nogach: „obok carycy ministrowie bez nauki, bez sumienia, o których mówiono, że w każdej niemal sprawie dwa razy byli sprzedajni: najpierw dając swe słowo, a następnie nadzieję, że tego słowa dotrzymają. Wewnętrzny zarząd państwa był w zupełnym rozstroju: armia pozbawiona najlepszych oficerów, których albo wywieziono na Sybir [jak potem za Stalina!], albo – jeśli byli cudzoziemcami – odesłano za granicę; marynarka, którą Piotr wystawił olbrzymim kosztem, zaniedbana; skarb w ciągłym niedostatku, po półtora roku nie płacił urzędnikom; lub wydany na zdzierstwa gubernatorów; o wymiarze sprawiedliwości nawet mowy być nie mogło”.
Również pod tym względem od wieków nic się w Rosji nie zmieniło. Mimo to ks. Kalinka pisze, że nie było w Moskwie niechęci do naszego kraju, a wiekowe spory były załatwione. Wyjaśnia, że „Moskwie chodziło jedynie o to, aby w Rzeczpospolitej był król jej życzliwy, o ile możliwe uległy, a w każdym razie, aby rząd polski nie mógł się znacząco wzmocnić”.
Jak doszło do pierwszego rozbioru?
W 1767 r. wygnanemu za granicę magnatowi Karolowi Radziwiłłowi Rosjanie zaproponowali powrót do Polski oraz odzyskanie praw i znaczenia, jeśli będzie działał w interesie Rosji. W efekcie został marszałkiem generalnym zdradzieckiej konfederacji radomskiej, która bez wiedzy rządu negocjowała z mocarstwem zagranicznym. Czego żądała Rosja? Najważniejsze kwestie to: przyznanie niekatolikom (prawosławnym) takich samych praw jak mają katolicy, rezygnacja z postulatu głosowania większością głosów i niezwiększanie podatków w celu sfinansowania większej armii. Ks. Kalinka podkreśla, że „przywódcom opozycji chodziło nie o podźwignięcie kraju, ale wywrócenie niemiłych rywali”. Konfederaci radomscy byli tak zacietrzewieni, że woleli pozbawić się własnych korzyści, niż zbliżyć się do króla. A sam Stanisław August Poniatowski podejmował próby przeciwko trzem zaborcom. Ostatecznie jednak podpisał papiery rozbiorowe. Podobnie jak współcześni politycy podpisują cyrografy z Unią Europejską, oddając jej kolejne kawały polskiej suwerenności.
Jednak inicjatorem pierwszego rozbioru w 1772 r. nie była Rosja. Dwa lata wcześniej książę Henryk, brat króla Prus Fryderyka II, pojechał do carycy Katarzyny i „rzucił pierwsze słowo o rozbiorze Polski”. Potem to król pruski natarczywie domagał się w Petersburgu podpisania umowy rozbiorowej. Początkowo caryca chciała nawet zapobiec wykonania tej propozycji. Opozycja już na sejmie z 1766 r. była „nieubłagana w swym antagonizmie do króla, bałamucona jeszcze bardziej wpływami zagranicznymi, a zwłaszcza skrytym poduszczaniem poselstwa pruskiego”.
Z kolei katolicki dwór austriacki początkowo był sprzymierzeńcem katolickiej Polski. Protestanckie Prusy zagroziły nawet Wiedniowi wojną, gdyby jego armia wkroczyła do Rzeczypospolitej w obronie jej niepodległości. Kiedy Prusy z Rosją podpisały traktat rozbiorowy, nadal obawiano się, że dojdzie do wojny z Austrią. Cesarzowa Maria Teresa była przeciwna rozbiorom, ale innego zdania był jej syn cesarz Józef II. Do dwóch zaborców Austria przystąpiła w ostatnim momencie. Jednak „wykonywaniem umowy zaborczej w imieniu trzech państw zajmowała się głównie Rosja”. Po pierwszym rozbiorze większą władzę od króla miał Otto Stackelberg, przedstawiciel Rosji w Warszawie, którego nazywano wicekrólem.
Polacy poparli rozbiory
Mnóstwo Polaków poparło rozbiory. Kiedy we wrześniu 1772 r. „przybył do Lwowa przysłany przez cesarza Józefa komisarz austriacki, hrabia Perghen, i wezwał obywateli województw nadkarpackich do złożenia hołdu; a chociaż kraj ten jeszcze należał do Rzeczpospolitej, chociaż cesja została podpisana dopiero rok później, jeden tylko znalazł się Kicki, starosta lwowski, który najeźdźcy odmówił homagium; byli natomiast inni, którzy z nienawiści do Stanisława Augusta głosili swą radość, że spod rządów jego przechodzą »pod świetne panowanie domu cesarskiego«”. Podobnie mieszkańcy Białorusi wyrażali wdzięczność dla carowej, a w Wielkopolsce książę August Sułkowski utworzył organizację, której celem było nawet zwiększenie pruskich nabytków w Polsce.
Autor wytyka w książce nasze wady narodowe, które przez wieki trwają do dnia dzisiejszego: nieliczenie się z konsekwencjami czy „owe niezmienne »jakoś to będzie«, którym od wieków załatwialiśmy publiczne sprawy”. Do tego „hojni w ofiarach, niestrudzeni w przedsięwzięciach, gdy je prowadzimy na własną rękę, nie umiemy, mimo najgorętszego patriotyzmu, łączyć w jedność naszych usiłowań i dla przyczyn, których często nie śmiemy wyznać, rozpraszamy się dobrowolnie”. Co więcej, klęska pierwszego rozbioru nie otrzeźwiła Polaków: po dawnemu toczyły się walki na sejmach, by królowi nie dać przeprowadzić żadnej z ważniejszych reform, a nieraz tylko dlatego, by mu dokuczyć i go sponiewierać.
Książka ks. Waleriana Kalinki pokazuje, jak bardzo historia się powtarza. Jak wiele możemy się z historii nauczyć. Gdyby nie niezgoda wewnętrzna narodu (teraz mamy sztuczny, jątrzący i zgubny podział na linii KO-PiS) i poleganie na obcych władcach (teraz jest to Bruksela, Berlin czy Waszyngton) zamiast budowania własnej potęgi, do rozbiorów by nie doszło. Omawiane dzieło niesie ponadczasowe przesłanie. Dzięki tym naukom moglibyśmy mądrzej postępować i jako rządzący, i jako rządzeni (wyborcy). Trzeba tylko czytać takie książki, jak „Przyczyny upadku Polski” i wyciągać z nich odpowiednie wnioski.
Dziękuję Wydawnictwu Wektory za przesłanie książki do recenzji.
Ks. Walerian Kalinka, Przyczyny upadku Polski. Ostatnie lata panowania Stanisława Augusta, Wydawnictwo Wektory, Wrocław 2023.
Tomasz Cukiernik
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie
Artykuł To sami Polacy są winni rozbiorów! pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More