W ubiegłym tygodniu w zachodnich mediach opiniotwórczych szczególną uwagę naszej redakcji przykuły cztery energetyczne tematy.

Rozwój przemysłu zamiast eksportu złóż

Financial Times zastanawia się, czy rosnący popyt na surowce związane z zieloną transformacją może doprowadzić do znaczącego wzrostu znaczenia niektórych państw w światowym handlu.

Łańcuchy dostaw wielu metali są uwikłane w rosnące napięcia pomiędzy Zachodem a Chinami, które z kolei zdominowały przetwórstwo m.in. litu, kobaltu i pierwiastków ziem rzadkich. Władze USA, krajów Unii Europejskiej czy Japonii i Korei Południowej szukają sposobu zmniejszenia swojej zależności od Państwa Środka. Zwłaszcza, że zapotrzebowanie na te surowce w nadchodzących latach będzie gwałtownie rosło.

W tej sytuacji niektóre mniejsze i historycznie słabiej rozwinięte kraje stają przed szansą wzrostu znaczenia w globalnym handlu, a także rozwoju swojego zaplecza przemysłowego. Jednak, aby było to możliwe potrzebna jest większa kontrola nad wydobyciem surowców i odejście od dotychczasowej polityki, która może budzić skojarzenia z czasami kolonialnymi.

Zobacz też: Łańcuchy dostaw dla OZE są skażone współczesnym niewolnictwem

W skrócie chodzi o to, aby ograniczyć eksport nieprzetworzonych surowców oraz nakłonić zagraniczne koncerny do ulokowania w kraju nowoczesnych zakładów, które lokalne surowce wykorzystają do wytwarzania produktów o wyższej wartości dodanej. Tak, aby surowce przyczyniały się do rozwoju gospodarek państw, które na swoim terytorium posiadają bogate złoża metali mających zastosowanie w energetyce odnawialnej czy elektromobilności.

Przykładowo Demokratyczna Republika Konga, największy na świecie dostawca kobaltu (70 proc. światowego wydobycia), przeprowadza szeroko zakrojony przegląd wszystkich wspólnych przedsięwzięć górniczych z inwestorami zagranicznymi.

Na początku tego roku Chile, drugi co do wielkości producent litu na świecie, ogłosił plan częściowej nacjonalizacji tego sektora przemysłu. Po wygaśnięciu obecnych koncesji państwowe firmy wydobywcze przejmą większą kontrolę nad dwiema dużymi kopalniami na pustyni Atakama, a nowe projekty mają być realizowane na zasadach partnerstwa publiczno-prywatnego.

Do tego priorytetem jest przetwórstwo metali. Niedawno inwestycję związaną z produkcją baterii ogłosił tam już chiński BYD. Gabriel Boric, prezydent Chile, podkreśla, że zwiększenie państwowej kontroli nad litem to największa szansa, aby państwo stało się rozwiniętą gospodarką z bardziej sprawiedliwą redystrybucją bogactwa.

Podobną drogą, jak wskazuje Financial Times, chce podążać Argentyna, która również posiada złoża litu. Z kolei Indonezja, kluczowa dostawca niklu, chce wokół tego metalu rozwinąć produkcję pojazdów elektrycznych. Sukcesy są już widoczne w postaci wielomiliardowych inwestycji ze strony koncernów motoryzacyjnych Ford oraz Hyundai.

Zobacz też: Kiedy skończą się lit i kobalt do baterii?

Chiny są przygotowane na surowcowe potyczki

Również Financial Times analizuje siłę Chin w surowcowej i technologicznej rywalizacji z Zachodem. Punktem wyjścia jest głośna w ubiegłym miesiącu sprawa odpowiedzi Pekinu na amerykańskie ograniczenia sprzedaży nowoczesnych chipów komputerowych chińskim firmom.

Objęła ona ograniczenie eksportu galu i germanu – metali wykorzystywanych w zaawansowanych technologiach związanych z elektromobilnością, półprzewodnikami czy sprzętem wojskowym.

Zobacz także: Chiny kontratakują. Co oznacza ograniczenie dostaw germanu i galu

Jednocześnie metale te nie są tak medialne jak lit czy kobalt, dzięki czemu Chiny pokazały, że kontrolują łańcuch dostaw wielu innych surowców, które w zachodnich gospodarkach są sklasyfikowane jako krytyczne. Sięgnięcie po taką odpowiedź pokazało również, że Pekin ma przygotowane scenariusze na wypadek prób ograniczania chińskiej pozycji w branżach związanych z nowoczesnymi technologiami.

Chiny odpowiadają za globalną produkcję ok. 90 proc. pierwiastków ziem rzadkich, co najmniej 80 proc. wszystkich etapów wytwarzania paneli słonecznych i 60 proc. turbin wiatrowych i akumulatorów do samochodów elektrycznych. W przypadku niektórych materiałów stosowanych w bateriach i bardziej niszowych produktach udział jest bliski 100 proc.

Financial Times podkreśla, że zdominowanie łańcucha dostaw czystych technologii przez Chiny dało im poziom wpływu porównywany z pozycją Arabii Saudyjskiej na rynku ropy. Tak jak sektor naftowy stanowi o strategicznej pozycji tego państwa, tak chińska dominacja w technologiach związanych z transformacją energetyczną ma wpływ na politykę międzynarodową i cele klimatyczne.

W efekcie zachodnie rządy próbują zmniejszyć chińską dominację poprzez pompowanie ogromnych funduszy w rozwój sektorów związanych elektromobilnością i energetyką odnawialną. Prym wiodą w tym oczywiście USA, a za nimi podobną drogą podąża Europa. Analitycy różnią się jednak w ocenie tego, ile czasu zajmie Zachodowi wyrwanie się spod chińskiej dominacji i czy w ogóle jest to możliwe.

Goldman Sachs podaje, że w Chinach można zbudować fabrykę pojazdów elektrycznych w około jedną trzecią czasu potrzebnego w innych krajach, a fabryka baterii w USA jest o prawie 80 proc. droższa niż za Wielkim Murem. Koszt wytwarzania niektórych produktów “Made in USA” może być trzy razy wyższy od produkcji chińskiej.

Rywale Chin muszą więc zmagać się nie tylko z ograniczonym dostępem do zasobów i kosztami rozwoju technologii, ale także z niedoborem siły roboczej, inflacją oraz wyższymi standardami ochrony środowiskowa.

Zobacz także: Jak Chiny zostały liderem elektromobilności

Amerykanie zaplątali się w chińskim łańcuchu dostaw

Z tą analizą koresponduje też opinia pochodząca z tygodnika “The Economist”, który ocenia, że obrana przez prezydenta Joe Bidena strategia rywalizacji z chińskimi łańcuchami dostaw w praktyce okazuje się być nieskuteczna. Łańcuchy dostaw stały się bowiem mniej przejrzyste i zagmatwane, ale realnie pozycji Pekinu to nie zachwiały.

Przez wiele dekad USA kibicowały globalizacji, która przyniosiła ogromne korzyści w postaci zwiększonej wydajności i niższych kosztów dla konsumentów. Jednak w dzisiejszym świecie sama efektywność już nie wystarcza.

Rozwój Chin sprawia, że rosną obawy Zachodu o bezpieczeństwo nie tylko ekonomiczne, ale też militarne. Dlatego dostęp najnowocześniejszych chipów budzi lęk przez wzrostem siły wojskowej Pekinu. Bezpośrednie powiązania gospodarcze pomiędzy Chinami a USA ulegają więc osłabieniu, a amerykańskie inwestycje szerzej płyną w stronę Meksyku, Indii czy Wietnamu.

Zobacz też: Recykling ma być lekiem na deficyt surowców

Mimo tego – jak podkreśla “The Economist” – zależność Ameryki od Chin w praktyce pozostaje niemal nienaruszona. USA mogą przekierowywać swój popyt z Chin do innych krajów, ale produkcja w tych miejscach bardziej niż kiedykolwiek opiera się na chińskich dostawach. Przykładowo, gdy eksport z Azji Południowo-Wschodniej do USA wzrósł, to eksplodował również import na rynki tych państw półproduktów z Chin.

Z kolei chiński eksport części samochodowych do Meksyku podwoił się w ciągu ostatnich pięciu lat. Analizy pokazują, że również w sektorach zielonych technologii amerykańskie wysiłki nie przynosza oczekiwanych efektów.

Kraje, które dokonały największego wejścia do USA w celu zastąpienia Chin, to te, które mają najbliższe powiązania przemysłowe z Chinami. W efekcie łańcuchy dostaw stały się bardziej złożone, a przez to droższe, a chińska domicja i tak nie uległa osłabieniu.

W najbardziej rażących przypadkach towary są po prostu przepakowywane i wysyłane przez kraje trzecie do USA, aby uniknąć cła na chińskie towary. W innych obszarach, takich jak metale ziem rzadkich, Chiny nadal dostarczają surowce, które trudno zastąpić.

– Rynki dostosowują się, aby znaleźć najtańszy sposób dostarczania towarów konsumentom. W wielu przypadkach Chiny ze swoją ogromną siłą roboczą i wydajną logistyką pozostają najtańszym dostawcą. Nowe zasady amerykańskiej polityki powodują więc zmiany w kierunkach hadlu, ale nie są w stanie uwolnić łańcucha dostaw od chińskiego wpływu – ocenia “The Economist”.

Zobacz także: Czy bateryjny łańcuch bez Chin jest możliwy

Kosztowna neutralność klimatyczna lotnictwa

Bloomberg pochylił się natomiast nad tematem dekarbonizacji lotnictwa, która dla tej branży będzie znacznie większym wyzwaniem niż przetrwanie pandemii COVID-19. Jedno jest pewne – transformacja będzie bardzo kosztowna, a jej cenę będą musieli zapłacić pasażerowie linii lotniczych.

Według firmy doradczej McKinsey, aby osiągnąć cel neutralności klimatycznej w 2050 r. przez lotnictwo będzie potrzebne zainwestowanie ok. 5 bilionów dolarów, z czego prawie całość pochłonie stworzenie bazy produkcyjnej SAF, czyli zrównoważonych paliw lotniczych (Sustainable Aviation Fuels), m.in. biopaliw, paliw alternatywnych wytwarzanych z odpadów czy wodoru.

Przez siedem dekad niemal nieskrępowanej ekspansji branża nie zwracała za wiele uwagi na swoje emisje CO2. Z kolei klienci przyzwyczaili się do coraz lepszej siatki połączeń, rosnącej konkurencji i tanich biletów. Obecnie udział branży w globalnych emisjach wynosi ok. 2 proc., ale w zderzeniu z szybciej postępującej dekarbonizacją innych sektorów gospodarki ten udział w 2050 r. może wzrosnąć do 22 proc.

Zobacz też: Mniej greenwashingu, więcej OZE. Kapitał ma wspierać prawdziwą transformację

Bloomberg przypomina, że przykładowo w Unii Europejskiej wykorzystanie SAF będą wymuszać zasady ReFuelEU Aviation, będące częścią pakietu Fit for 55. Przewidują one rosnący udział SAF w zużyciu paliw lotniczych – od 2 proc. w 2025 r. do 70 proc. w 2050 r. Ponadto przewoźnicy stracą też bezpłatne uprawnienia do emisji CO2.

ING szacuje, że aktualnie SAF są co najmniej dwukrotnie droższe od zwykłych paliw. Ponadto obecnie pokrywają one zaledwie ok. 1 proc. globalnego zapotrzebowania lotnictwa na paliwa. Z kolei firma SkyNRG ocenia, że Europa musi zbudować 150 rafinerii SAF do 2050 r., a USA potrzebują ich 250.

– Nie będzie wystarczającej ilości SAF dla wszystkich linii lotniczych na świecie, a ceny biletów nieuchronnie wzrosną – stwierdził Akbar Al Baker, dyrektor generalny Qatar Airways, podczas czerwcowego Paris Air Show. Jednocześnie ocenił cel neutralności klimatycznej branży w 2050 r. za nierealny.

Zobacz również: Polskie emisje CO2: elektrownie stabilnie, przemysł w dół, a lotnictwo odleciało

Read More WysokieNapiecie.pl 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *