To Szwajcaria (piszę ten tekst nieopodal urokliwego jeziora Schwarzsee w kantonie Fryburg). Referendum federalne, o którym mowa, miało miejsce w 2014 r. i wzięło w nim udział ponad 56 proc. uprawnionych. Z tego przeciwko wprowadzeniu wynagrodzenia minimalnego na poziomie federalnym w wysokości 4 tys. CHF opowiedziało się aż 76,27 proc. głosujących. A proszę zauważyć, że propozycja była mniej radykalna, niż brzmi to po mechanicznym przeliczeniu sumy na złotówki, jak zrobiłem na początku tego tekstu, ponieważ średnie wynagrodzenia w Szwajcarii są wielokrotnie wyższe niż w Polsce.
W naszym kraju średnie wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw to obecnie trochę ponad 7300 zł i to przy intensywnym sztucznym pchaniu tej kwoty w górę poprzez ciągłe podwyższanie minimalnego wynagrodzenia przez rząd (o tym populistycznym działaniu pisałem na FPG24 już kilkakrotnie). Spójrzmy jednak na bardziej miarodajną medianę (wartość pośrodku między równą liczbą zarabiających więcej i mniej). W Polsce w październiku 2020 r. (takie są ostatnie dane GUS) było to 4702 zł. Możemy nawet założyć, że jest to dzisiaj, powiedzmy, o 1000 zł więcej. Niewiele to zmienia, gdy idzie o wrażenie powstające po zestawieniu z Helwecją, tu bowiem mediana wynagrodzeń, również w 2020 r., wynosiła 6665 CHF, czyli ponad 31 tys. zł.
Uwaga: po przegranym referendum z 2014 r. minimalnego wynagrodzenia w Szwajcarii na poziomie federalnym nie ma. Są jedynie rozwiązania kantonalne – nie wszędzie. Na przykład w kantonie Neuchâtel jest to 20,77 CHF za godzinę, a w kantonie Genewa – 24 CHF za godzinę.
Truizmem byłoby pisanie, że Szwajcaria to bogaty kraj. Ciekawie natomiast byłoby się dowiedzieć od polskich socjalistów, jakim cudem ich zdaniem stał się tak bogaty i to bogactwo utrzymuje bez tych rzekomo niezbędnych rozwiązań socjalnych, takich właśnie jak wynagrodzenie minimalne czy rozbudowany system socjalnej pomocy albo odpowiednik polskiego 500 Plus. Oczywiście wiem, że zaraz byłaby mowa – i w dużej mierze słusznie – o neutralności, choć jej historia jest znacznie krótsza, niż się niektórym wydaje i trwa raptem od trochę ponad 200 lat (a dokładnie od 1815 r.). Faktem jest, że neutralność dla wzbogacenia się Helwetów miała ogromne znaczenie, szczególnie w kontekście wojen światowych. To jednak wciąż nie oznacza, że tego bogactwa nie można było następnie roztrwonić na socjalistyczne bzdury.
Interesujące jest, że szwajcarskiego bogactwa się właściwie nie czuje. Ono jest jak bogactwo autentycznie starego i okrzepłego arystokratycznego rodu, który nie czuje potrzeby, aby się swoją zamożnością chwalić. Ot, jest tutaj po prostu schludnie, czysto, ale nie ma nuworyszostwa. Podobno jest ono tu przyjmowane wręcz z niechęcią i irytacją – a zdarza się, szczególnie gdy w Szwajcarii instalują się przybysze ze wschodu, nie tylko z Rosji, ale też z Ukrainy. Takich objawów nie widać zatem nawet, gdy chodzi się ulicami tak bogatego i uwielbianego przez międzynarodową elitę miasta jak położone nad północnym brzegiem Jeziora Genewskiego Montreux.
Nawet tam nie spotyka się co chwila ferrari czy bentleyów. Choć Szwajcarzy motoryzację uwielbiają i nie ma tu presji na to, żeby koniecznie korzystać z transportu zbiorowego jako jedynego klimatycznie odpowiedzialnego, samochody są po prostu zwyczajne. Owszem, może średnio nowsze niż w Polsce, ale to wszystko. Także w tej dziedzinie nie widać potrzeby pchania się innym pod oczy z zamożnością.
Czy Szwajcaria wytrwa jako kraj nienakładający na siebie chomąta absurdalnych, nowomodnych wymagań, skutkujących zubożeniem społeczeństwa? Niepokoić może wynik czerwcowego referendum, w którym zadano pytanie o poparcie dla parlamentarnej propozycji planu odchodzenia od gazu i oleju jako źródeł ogrzewania oraz osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 r. W tym głosowaniu przy frekwencji 42,54 proc. (nie ma wymogu podobnego jak w Polsce – w referendum nie musi uczestniczyć ponad połowa uprawnionych, aby było wiążące) za rządowym planem opowiedziało się 59,07 proc. Przypomnieć trzeba, że prawo głosu w referendach federalnych mają jedynie szwajcarscy obywatele, podczas gdy takiego statusu nie ma około jedna czwarta mieszkańców Szwajcarii. Natomiast niektóre kantony przyznają głos osobom bez obywatelstwa, ale z prawem stałego pobytu i przebywającym już w kraju odpowiednio długo, lecz dotyczy to jedynie głosowań lokalnych.
Jedno wydaje się jasne i wyczuwalne: Szwajcarzy są przekonani o wyjątkowości swojego kraju i przyjętej przez niego drogi. To przeświadczenie, zresztą w dużej mierze trafne, oznacza, że praktycznie nie wchodzi w grę przystąpienie Helwecji do UE, aczkolwiek w ubiegłym roku Szwajcarzy w referendum opowiedzieli się za przystąpieniem kraju do unijnego Frontexu (ponad 71 proc. było za). Natomiast sondaż z 2020 r. pokazał, że za wejście do Unii było jedynie 7 proc. Szwajcarów.
Nawet gdyby Szwajcaria miała z własnej woli przyjąć niektóre rozwiązania przypominające te w UE, to jednak nikt niczego jej nie będzie narzucał, a i zapewne ich postać będzie łagodniejsza niż to, co czeka chociażby Polskę. Szwajcarzy są zbyt przywiązani do swojej demokracji bezpośredniej, w ramach której mogą ustanawiać prawa kolidujące z tymi obowiązującymi w UE, oraz do swojej zamożności, której los wewnątrz wspólnoty byłby niepewny. Szczęśliwie to naród dość racjonalny, mogę więc im jedynie życzyć, aby w tej racjonalności i niezależności wytrwali.
Łukasz Warzecha
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie
Artykuł Szwajcarska wyjątkowość pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More