O co w zasadzie chodzi? Od kilku dobrych lat polscy rolnicy zgłaszają poważne problemy z cenami, które uzyskują za wytwarzane w swoich gospodarstwach produkty. Narracją, często zupełnie zgodną z prawdą, jest ta mówiąca o narzucaniu przez podmioty kupujące – niezależnie od tego, czy są to skupy, przetwórnie czy sieci sklepów – cen, które zaledwie w niewielkim stopniu pokrywają poniesione przez rolników koszty lub (co także się zdarza) sytuują się poniżej tychże kosztów. Bez wątpienia jest to sytuacja dramatyczna dla gospodarzy – tym bardziej, że dotyka zazwyczaj najmniejszych dostawców, którzy pozostają w silnym uzależnieniu od większych podmiotów dających jednak pewny zbyt dostarczanych towarów.
Jak w takiej sytuacji reagować powinien rząd? Walczyć z praktykami, które są nieuczciwe. Tak też częściowo się dzieje. Ostatnie lata to czas przyjęcia ustawy mającej na celu przeciwdziałanie wykorzystywaniu nieuczciwej przewagi kontraktowej w obrocie artykułami rolno-spożywczymi poprzez nadanie szeregu nowych uprawnień UOKiK. Urząd ten wykorzystuje zresztą całą paletę możliwości, częstokroć ratując dostawców przez plajtą. Faktycznie – wiele przewag kontraktowych było przez lata nadużywanych. Dziś jest lepiej, ale nie idealnie. Rolnikom z całą pewnością pomogłoby zrzucenie jarzma mikrodziałalności, co możliwe jest wyłącznie poprzez zrzeszanie się w większe grupy, które razem osiągnąć mogą znacznie więcej. Mowa tu rzecz jasna o strukturach spółdzielczych i grupach producenckich, które – jak pokazuje praktyka – z powodzeniem działają w wielu zakątkach kraju.
To model, który wzorowo funkcjonował w Polsce w okresie przedwojennym, a dziś realizowany jest w państwach zachodniej części kontynentu. Poziom rozdrobnienia krajowych gospodarstw rolnych nie jest wybitnie fatalny na tle innych krajów członkowskich UE, ale różnica polega na poziomie zorganizowania. Na Zachodzie wynosi on często ponad 90 procent, w Polsce rzadko zbliża się do poziomu 20 procent. To powinno nas martwić tym bardziej, że nawet regulacyjne zachęty, mimo pokoleniowej zmiany, nieszczególnie przekonują rolników do korzyści płynących ze wspólnego gospodarowania.
Co zatem robi rząd? Ano rozważa zaimplementowanie do krajowego porządku prawnego rozwiązań tak zwanej ustawy hiszpańskiej. Nazwa swój terytorialny charakter zawdzięcza krajowi, w którym dziewiczo wprowadzono te rozwiązania. Kilka słów o nich. Podstawowym założeniem systemu hiszpańskiego jest wprowadzenie przepisów, w myśl których cena, jaką rolnik otrzymuje za swoje towary każdorazowo wyższa jest niż poniesione koszty produkcji. To nie wszystko – hiszpańska wersja ustawy rozciąga opisaną zależność na cały łańcuch handlowy. W myśl tych przepisów sieci sklepów również nie mogą kupić od przetwórni produktów po cenie niższej niż poniesione przez nią koszty.
Niewiele wiadomo dziś o szczegółach toczących się w gmachu resortu rolnictwa prac, ale z zapowiedzi ministra Telusa wnioskować należy, że takowe trwają. Jakikolwiek jednak kształt finalnie przybiorą przepisy, musimy pamiętać, że mowa tu o grupie ponad 1,31 mln gospodarstw rolnych, a zatem ingerencja rynkowa i potencjalne perturbacje mogłyby być… ogromne.
Warto na bieżąco przyglądać się temu, co w kwestii ustawy dzieje się w samej Hiszpanii, a tam pojawiły się już pierwsze reakcje rolników. Otóż skargę do Sądu Najwyższego złożyli producenci mleka wskazujący, że przez zaimplementowane w 2021 roku prawo pierwsza poważna bessa na rynku wykosi pokaźne grono małych dostawców, którzy przegrają z konkurencją nie będąc skłonni do obniżek cenowych. Co ważne, efekty widoczne są na wielu ogniwach łańcucha dostaw. Okazuje się bowiem, że hiszpańskie sklepy coraz częściej zastępują drogie rodzime produkty ich odpowiednikami sprowadzanymi z zagranicy.
Trudno też odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, skąd w resorcie rolnictwa wzięła się nagła zmiana nastawienia względem hiszpańskiego modelu. Jeszcze w ubiegłym roku temat był podnoszony podczas prac sejmowej komisji rolnictwa, ale wówczas spotkał się on z jednoznaczną krytyką ministerstwa z uwagi na szereg zagrożeń dla gospodarstw rolnych oraz potencjalne pole do nadużyć. Dziś nie wiadomo nawet, jak spełnić podstawowe założenie funkcjonowania nowego prawa, czyli jak wyliczyć realne koszty rolników. Są one takie same dla gospodarzy z różnych części kraju? No nie. Czy są identyczne dla gospodarstw nisko i wysokotowarowych? Też nie. Czy nie różnią się w gospodarstwach ekologicznych i konwencjonalnych? Czy nie zależą od poziomu technicyzacji? Każde w zasadzie gospodarstwo ponosi inne koszty indywidualne, w związku z czym ujednolicenie poziomu wydatków będzie dyskryminować część producentów forując przy tym pozostałych – to nieuniknione. Ba, nie wszyscy rolnicy mają przecież obowiązek prowadzenia rachunkowości. Tak daleko idąca unifikacja poziomu gospodarstw połączona z realną ingerencją cenową może wywołać gospodarcze tsunami. To zagrożenie jest realne. Inną sprawą jest potencjalne osłabienie konkurencyjności polskich produktów przeznaczonych na eksport. W wielu miejscach możemy po prostu wypaść z rynku.
Lata cenowych machinacji wpędziły Polskę w kłopoty, z których próbujemy wykaraskać się od czasów transformacji ustrojowej. Rolnikom trzeba pomagać, ale nie bezustannie pompując puste pieniądze w niewydolny system, a tworząc warunki do realnego i uzasadnionego rozwoju. Tego się trzymajmy, mimo zbliżających się wyborów.
Artykuł Ustawa hiszpańska – nic dobrego z tego nie wyjdzie pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More