„Seks w wielkim mieście” jest typowym serialem binge-watching, którego mniej niż 30-minutowe odcinki wciągają bezpowrotnie na długie 6 sezonów. Tak samo było z sitcomem „Przyjaciele” (10 sezonów) i „Jak poznałem waszą matkę” (9 sezonów). Nieskomplikowane, zabawne, lekkie – idealne na kompulsywne oglądanie po ciężkim dniu w świecie poza ekranem. Pierwszy sezon „Seksu w wielkim mieście” został nagrany w roku 1998, a ostatni – szósty – w 2003 r. Carrie, Samantha, Miranda i Charlotte to czwórka przyjaciółek jeszcze z czasów młodości, pochodzących z miasta Wielkiego Jabłka. Nowy Jork jako stolica mody, biznesu i sztuki staje się w serialu piątym głównym bohaterem. Trzydziestolatki prawie nigdy z niego nie wyjeżdżają i wcale tego nie potrzebują, traktując Nowy Jork jako swoje miejsce zawrotnej kariery zawodowej, odpoczynku, upojnej zabawy, ale przede wszystkim szalonych przygód o zabarwieniu czysto seksualnym. To Carrie – dziennikarka z kolumną „Seks w wielkim mieście” w fikcyjnym magazynie „The New York Star” staje się narratorką. Początek serialu sugeruje, że to przyjaciółki były inspiracją dla pisarki i jej kolumny. Dziewczyny spotykały się w uroczych nowojorskich kafejkach i opowiadały historie o swoich „pierwszych razach”, nieudanych flirtach i bolesnych rozstaniach.
W serialu ważny też staje się podział charakterologiczny bohaterek. Carrie jest liryczna i zabawna, Samantha zadziorna i pewna siebie, Charlotte zasadnicza i przesadnie ambitna, a Miranda ironiczna i niezależna. Te pozornie przeciwstawne cechy współżyły przy „brunchowym” stoliku, wprowadzając potrzebną równowagę. Szczerość, śmiech, prawdziwa przyjaźń i ciepło bohaterek oddziaływały również na widzów. Prawdziwy amerykański sen…
I tak 9 grudnia 2021 r. bogate nowojorczanki wróciły. Mają już ponad 55 lat, są niby ustatkowane, lecz wciąż – wydawać by się mogło – podobnie jak niegdyś pogubione. Charlotte w szczęśliwym małżeństwie posiada już dwie córki, Carrie ze słynnym Mr. Bigiem również żyje jako spełniająca się żona, a Miranda ma dorosłego syna (o podobnie rudej czuprynie co ona) i ledwo słyszącego męża Steve’a. Miranda jest siwa, a Charlotte i Carrie starają się zamaskować swoje niedoskonałości opinającymi paskami czy grubą warstwą makijażu.
I na razie nic nie staje na przeszkodzie stworzenia świetnego spin-offu dla starego przeboju. Coś jednak nie wyszło. Na portalu Filmweb przy tytule serialu widnieje wstydliwa ocena: 4,9 gwiazdki (na 10) od ponad 7 tysięcy widzów. Za to serial sprzed 20 lat ma ich aż 7,6. A więc gdzie leży błąd? Scenariusz, gra aktorska, brak urozmaiceń (lub paradoksalnie ich nadmiar), czy może wszystko naraz?
Na pewno od razu rzuca się w oczy zmiana fabuły serialu. Tak jak w „Seksie w wielkim mieście” historia skupiała się na tytułowym „seksie”, tak tutaj mamy wiele innych wątków, często zwyczajnie niepotrzebnych. Na scenę wkraczają prawie wszystkie problemy XXI wieku: LGBT, BLM, ageizm i rasizm, za to zeszła z niej była główna postać – Samantha (odmówiła gry w produkcji). Bohaterki (może tylko oprócz Carrie) tracą swoje pierwotne, uwielbiane przez widzów cechy na rzecz bycia superpolitycznie poprawną i hiperinkluzywną. W komentarzach na temat serialu często można spotkać się z określeniem „krindżowy”. Bo rzeczywiście jest on żenujący. Romans prawie 60-letniej już Mirandy z niebinarnym Che, Charlotte szukająca prezerwatyw w wichurze śnieżnej dla swojej ukochanej (16-letniej już) córeczki i czarnoskóry bohater w drogim garniturze niemogący złapać taksówki w centrum Manhattanu tylko z powodu swojej karnacji… Ciekawa wydaje się scena, gdy bohaterki w restauracji dostają od obsługi oddzielne siedzenia dla swoich nowojorskich torebek. Tak jakby to było oczywiste…
Mimo że drugi sezon „I tak po prostu…” (2023 r.) wydaje się delikatnie lepszy, to jednak kolejny powinien trochę „wyluzować”. W optymistycznym założeniu premierę trzeciego sezonu można przewidywać na przełom 2025 i 2026 roku.
Artykuł Żałuję, że powstała kontynuacja, czyli o „I tak po prostu…” pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More