Za pierwszej komuny wielkorządcą Rumunii był Mikołaj Ceaucescu. Razem z żoną uprawiał tak zwany kult jednostki, co od pretorianów wymagało prześcigania się w wychwalaniu zarówno jego czynów, jak i osoby. I właśnie wtedy zdarzył się wypadek, że jeden z pochlebców Mikołaja Ceaucescu przesadził w pochwałach, to znaczy – przechwalił – nazywając go „geniuszem karpackim”.
Na pierwszy rzut oka wszystko było w jak najlepszym porządku, ale wątpliwości zaczęły się pojawiać w związku z użytym przymiotnikiem „karpacki”. Gdyby pochlebca nie przechwalił, tylko zwyczajnie nazwał Mikołaja Ceaucescu „geniuszem”, wszystko byłoby w porządku. Jednak na skutek przechwalenia, polegającego na podaniu owego nieszczęsnego przymiotnika, wszystko spaliło na panewce. Że geniusz – owszem – ale tylko „karpacki”, czyli jakiś taki lokalny, żeby nie powiedzieć – prowincjonalny; gminny czy nawet parafiański. Słowem: autorytet – ale taki pacanowski.
Nie wiem, co się potem stało z przechwalcą; może jakoś ten eksperyment przeżył, bo – powiedzmy sobie szczerze – Mikołaj Ceaucescu nie był wcale takim bystrzakiem, a zresztą, w ramach transformacji ustrojowej, jaką w Europie Środkowej wynegocjował prezydent Ronald Reagan z sowieckim sekretarzem generalnym Michałem Gorbaczowem, został on przeznaczony do odstrzału – no bo jakby to wyglądało, że komunizm został obalony, a żadnemu tyranowi nie spadł nawet włos z głowy? Tymczasem Ceaucescu nadawał się do odstrzału jak mało kto, bo nie tylko Rumunia nie wzięła udziału w inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku, ale w dodatku Ceaucescu zaczął obwąchiwać się z Chinami, z którymi Sojuz wtedy prawie zaczął wojować. Więc po parodii procesu został wraz z żoną wyprowadzony pod ścianę i bez ceregieli rozstrzelany.
Wspominam o tym, bo niedawno rząd ukraiński, który sztukę samochwalstwa opanował – zdawać by się mogło – do perfekcji, według wszelkiego prawdopodobieństwa – przechwalił. Podał mianowicie wiadomość, że poziom ukraińskich rezerw walutowych jest „rekordowy” i prawie dochodzi do 40 mld dolarów. Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, gdyby nie to, że na Ukrainie Stany Zjednoczone i pozostałe państwa NATO prowadzą wojnę z Rosją do ostatniego Ukraińca. W związku z tym władze tamtejsze – pewnie w przekonaniu, że słusznie – prezentują od samego początku postawę roszczeniową prawie wobec całego świata i dostają prawie wszystko, czego zażądają – bo nawet nie uważają za stosowne, żeby o cokolwiek prosić – w czym przoduje tamtejszy prezydent Włodzimierz Zełeński. Jednakże ta chyba trochę lekkomyślna przechwałka musiała obudzić czujność nawet u Naszego Najważniejszego Sojusznika, bo właśnie niedawno okazało się, że USA, które oficjalnie przekazały Ukrainie różne rzeczy na sumę prawie 140 mld dolarów, zamierzają wysłać, czy może już wysłały tam specjalną komisję, która ma zbadać, co się z tą forsą, jak i dostarczonymi dostawami naprawdę stało. Ten rekordowy poziom ukraińskich rezerw walutowych musiał bowiem skądś się wziąć, więc Amerykanie chyba nabrali podejrzeń, że mógł się wziąć z potajemnego upłynniania dostarczonej broni, amunicji i innych rzeczy – bo decyzja o wysłaniu komisji została uzasadniona panującą na Ukrainie korupcją.
Rzeczywiście, coś może być na rzeczy nie tylko dlatego, że – jak powszechnie wiadomo – państwo ukraińskie jest swoistym klubem oligarchów, którzy nie tylko kreują swoich klientów na reprezentantów tamtejszego narodu – najlepszym przykładem takiej kreacji jest właśnie prezydent Włodzimierz Zełeński – ale utrzymują też prywatne wojska i prowadzą własną politykę – ale że prezydent Zełeński ostatnio przeprowadził kurację przeczyszczającą w tamtejszej niezwyciężonej armii, wyrzucając nie tylko wszystkich szefów wojskowych komend uzupełnień, ale również – ministra obrony Reznikowa i wszystkich wiceministrów tego resortu. Jakieś przyczyny tej kuracji przeczyszczającej musiały być – a w dodatku nie wiemy, czy to już koniec, czy dopiero początek. Nie wiemy także, co tam amerykańska komisja wywęszy, bo możliwości są dwie: albo administracja prezydenta Józia Bidena wysłała ją na Ukrainę, żeby u progu roku wyborczego w USA zapewniła Amerykanów, że żadnej korupcji na Ukrainie „nie ma” – podobnie jak w Polsce afery wizowej, a poprzednio hazardowej – jak Wojskowych Służb Informacyjnych, czy izraelskiej broni jądrowej – czy też jest ona jaskółką, zapowiadającą nie tyle wiosnę – ile rozpoczęcie kończenia przez Amerykanów ukraińskiej awantury, która przecież zaczęła się od wyasygnowania przez prezydenta Obamę 5 mld dolarów na urządzenie na Ukrainie „Majdanu” ze strzelaniną i tak dalej.
Jak na razie buńczucznie zapowiadana ukraińska kontrofensywa ugrzęzła na dobre – a zresztą nie ma pewności, czy te szumne zapowiedzi nie były właśnie zasłoną dymną dla tamtejszych korupcjonistów, którzy pod tym pretekstem wyłudzili krocie od zmłotowanych przez Amerykanów państw NATO. Tymczasem nieubłaganie zbliża się w Ameryce rok wyborczy, w którym kwestia ukraińska z pewnością zdominuje kampanię, podobnie jak w swoim czasie kampanię prezydencką zdominowała wojna w Wietnamie, w której USA, wojujące nie z Wietnamem przecież, tylko z całym Układem Warszawskim i Chinami na dodatek, ugrzęzły i dopiero Ryszard Nixon przeciął wahania, co z tym fantem zrobić i wygrał wybory dzięki obietnicy, że tę wojnę zakończy – co rzeczywiście zrobił. Ponieważ faworyci Partii Republikańskiej w tych wyborach unisono zapowiadają zamiar zakończenia ukraińskiej awantury, nie można wykluczyć, że wspomniana komisja ma dostarczyć wygodnego pretekstu, którego uchwyci się również administracja prezydenta Bidena. Pewnie dlatego całkiem niedawno pan Jan Parys, były minister obrony w rządzie premiera Jana Olszewskiego, który być może coś tam musi wiedzieć, napisał na portalu „Fronda”, który do tej pory nie dawał się nikomu wyprzedzić w entuzjazmie dla Ukrainy i w wierze w jej ostateczne zwycięstwo, że najbardziej prawdopodobnym zakończeniem tej przygody będzie zamrożenie konfliktu – co oznaczać będzie utratę przez Ukrainę – kto wie, na jak długo, bo może bezpowrotnie – około 20 proc. terytorium państwowego, no i konieczność pogodzenia się z ludzkimi stratami oraz dewastacją części kraju. Jak to się skończy dla prezydenta Zełeńskiego – tego nie wiemy – tym bardziej, że jeśli Amerykanie nie zechcą stracić prestiżu i zechcą zaoferować swojemu faworytowi jakąś rekompensatę, to czy nie wpadną na pomysł, by zrobić to kosztem Polski, którą zaczną uwodzić „postjagiellońskimi mrzonkami” w postaci „unii”.
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie
Artykuł Początek końca, czy początku? pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More