Jak napisał kiedyś Samotnik z Bogoty – Nicolás Gómez Dávila, demokratyczne wybory rozstrzygają o tym, kto będzie uciskany w majestacie prawa. Z pewnością ta teza, skądinąd zasadna, warta jest poruszenia na poziomie głębszej, doktrynalnej refleksji, w odniesieniu do naszego systemu ustrojowego, co zapewne nastąpi. Idealnym momentem będzie czas oddzielenia światła od ciemności, czyli ogłoszenie wyników wyborów. Teraz warto się jednak skupić na drobnym wycinku otaczającej nas rzeczywistości ekonomicznej.

Moją uwagę zwróciła informacja, która pojawiła się z końcem sierpnia, o nałożeniu przez stojącego na czele walki o „wolny rynek” i dobro konsumenta prezesa UOKiK kary na firmę Olimp Laboratories za zamieszczanie nieoznaczonych reklam w mediach społecznościowych. Brzmiało to co najmniej podejrzanie – jak można zamieszczać reklamy swoich produktów bez oznaczania siebie jako producenta – więc sięgnąłem w głąb przedmiotowego artykułu. Jak się okazało, wraz z ukaraną firmą, która tak straszliwie naruszyła interesy konsumentów, ukarano troje followersów, czyli internetowych celebrytów, których codziennie śledzi na tyle spora grupa osób, że owo celebrytowanie, dzięki szerokiej gamie narzędzi dostępnych w mediach społecznościowych, pozwala uzyskać całkiem pokaźny dochód. I w tym momencie znowu proroctwa pokazały, że mnie wspierają. Przecież właśnie o tym problemie, jeszcze abstrakcyjnie, ale z dużą pewnością jego wystąpienia, przestrzegałem swego czasu właśnie na łamach tego medium w felietonie pt. Czyje dobro jest ważniejsze od dobra konsumenta?.

Chodzi oczywiście o „wytyczne” albo jak to było oficjalnie nazwane przez prezesa UOKiK – rekomendacje, które dotyczyły poprawnego oznaczania reklam w mediach społecznościowych. Zostawmy tutaj postawę rzeczywistego konsumenta, w szczególności to, jaki jest wpływ reklamy tzw. celebryckiej, na wybory polskiego kupującego. Nad tym tematem już się pastwiłem. Skierujmy nasz wzrok w inną stronę, która dotyczy dosyć pejoratywnego w swym wydźwięku nazwania tego procederu „kryptoreklamą”.

Od razu nachodzi mnie porównanie do czasów PRL. Nazwanie kogoś prywaciarzem albo, jak to miało miejsce w przypadku mojej rodziny – straganiarzem, było niejako równoznaczne z takimi określeniami jak spekulant, cinkciarz, dorobkiewicz i badylarz. A przecież byli to ludzie, którzy walcząc nierzadko bardzo tragicznie z systemem, promowali to, co dla społeczeństwa jest jedną z kluczowych wartości, czyli bycie przedsiębiorczym. Z pojęciem kryptoreklamy jest podobnie. Gdy zapytamy kogokolwiek, jakie wrażenie na nim wywołuje pojęcie kryptoreklamy, usłyszymy odpowiedź, że to naciągactwo, oszustwo, wyłudzane i manipulowanie. To bardzo dziwne, gdyż sam mechanizm tego rodzaju strategii istniał od wieków, był elementem sprawnie funkcjonujących systemów wolnorynkowych, a wszelkie naruszające czyjeś dobre imię lub markę działania skutecznie konfrontowano z zasadami sprawiedliwości w ramach sądownictwa cywilnego. Jak pisałem już wcześniej, wolny rynek skutecznie chronił też i konsumenta przed nierzetelną reklamą. Skąd zatem ten pejoratywny odcień tego pojęcia? Oczywiście to skutek ustawy, którą – zdaniem socjalistów – zwykło rozwiązywać się każdy problem danej klasy społecznej, w tym wypadku konsumentów.

Jednak to nie wszystko. Samo brzmienie art. 24 ustawy o ochronie konkurencji i konsumentów, a konkretnie penalizowanie naruszania obowiązku udzielania konsumentom rzetelnej, prawdziwej i pełnej informacji, ze względu na dość abstrakcyjny charakter nie powodowałoby aż tak skrajnej tendencji prokonsumenckiej, gdyby nie polityka Urzędu, który ma możliwość korzystania z tych przepisów. To właśnie działalność orzecznicza oraz wydawanie owych rekomendacji budują zakres ochrony konsumenta i niestety, jak w przypadku kryptoreklamy, określają sposób oceny praktyk reklamowych.

Wydawać by się mogło, że ten organ zajęty jest ściganiem celebrytów, którym zapłacono za reklamę produktu, a którzy w porozumieniu ze sponsorem zapomnieli wspomnieć, że reklama jest opłacona. A to wszystko w imię prewencji, nazwanej buńczucznie zbiorowym interesem konsumentów. Nieważne, czy reklama wprowadzała kogoś w błąd co do jakości produktu. Nieważne, czy na skutek reklamy grupa konsumentów (bo wszak nie o indywidualne, ale o zbiorowe interesy tu chodzi) została w jakiś sposób oszukana. Ważne, że konsumenci są tak niefrasobliwi i z trudem przychodzi im dojście do wniosku, że celebryta nie zabiegałby o ich atencję za darmo!

I tu pojawia się związek z wyborami, a konkretnie z referendum wyborczym. Wiem, że przypominanie do znudzenia o tym naszym „gospodarczym” pytaniu referendalnym, czyli „czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki” może lekko powiać nudą, jednak nie sposób nie zauważyć pewnego związku właśnie z przedmiotem działalności UOKiK. Przecież to właśnie ten organ, obok straży nad poszanowaniem zbiorowych interesów konsumentów, powinien zajmować się ochroną wolnego rynku, a w zasadzie jego kluczowego elementu – konkurencji.

Wzorem konkurencyjności zaś pozostają te podmioty, które obsługują „kluczowe” sektory gospodarki w formie spółek skarbu państwa. Niby działają na wolnym rynku, ale to ich właściciel ma możliwość dowolnego regulowania tego rynku. Niby mają zadanie – jak każda inna firma – generować zysk, ale właściciel w razie, gdy coś pójdzie nie tak, ma możliwość szerokiej pomocy. Niby nie powinny nadużywać pozycji dominującej, ale jeśli dowolnie wpływają na „kluczowe” sektory gospodarki, właściciel nie widzi w tym problemu. No właśnie właściciel, który działa w tej sprawie poprzez UOKiK.

By daleko nie szukać, w ostatnich dniach obiegła cały kraj informacja o tym, jak przedmiot naszej dumy narodowej obniża ceny. Sam widziałem na stacji w mojej rodzinnej miejscowości benzynę oferowaną w cenie 5.99 zł za litr. Problem w tym, że jednocześnie z całego kraju, a o tym też przekonałem się naocznie, porównując ceny, które widziałem na stacjach nieposługujących się logiem naszego krajowego giganta, dochodzą głosy, że dominująca polityka cenowa zabija już nie tylko małe, prywatne stacje, ale i te większe skupione wokół konkurencyjnych sieciówek. Nie wiem, czy to prawda, ale jak donoszą media, choćby nieprzychylny obecnym rządom Onet, istnieje podejrzenie ręcznego sterowania cenami, czyli wprost czynu nieuczciwej konkurencji, o czym świadczyć ma przeciwny obniżkom trend na rynku paliw. Pikanterii dodaje również fakt, że nasi okoliczni sąsiedzi – Niemcy i Słowacy – przyjeżdżają do Polski i na potęgę kupują paliwo, lejąc, ile się da, do każdego pojemnika, jaki ze sobą przywiozą.

Ale abstrahując już od tych podejrzeń o dumping i wykańczanie konkurencji, ciężko nie przyznać, że reklama to przednia. Bo jakże zadowolony musi czuć się konsument przekonany, że cała bliska zagranica kupuje u nas paliwo? Pozostaje jeszcze kwestia reklamy przez influencerów – celebrytów. Wszak to właśnie politycy tak zachęcają do skorzystania z koszyka ofertowego naszego giganta. Ale tutaj o żadnej kryptoreklamie nie może być mowy. Nawet jeśli UOKiK nie przeprowadził ani jednej kontroli w tym zakresie…

Jacek Janas

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Artykuł Reklama, a może kryptoreklama pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.

​Forum Polskiej Gospodarki Read More 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *