Andrzej Duffek uznany został przez lekarzy za zmarłego. Jak się okazało – przedwcześnie. Po drugiej stronie życia spotkał zmarłą mamę, był na Sądzie Bożym, doświadczył też, jak wielką siłę ma modlitwa i ofiara bliskich. Wrócił – choć jak powtarza, nigdy nie czuł się (po „wycenie” swojego życia) tak dobrze jak tam – po drugiej stronie. Podczas audycji radiowej „Nocne Światła” w Radio Plus, prowadzący nazwał go „podróżnikiem po zaświatach”.
Historia Andrzeja Duffeka jest… niebywała, niesamowita, jedyna w swoim rodzaju. Napomykałem już o niej przy okazji artykułu o Matce Bożej Fatimskiej, gdyż krucjata różańcowa modlących się w intencji jego powrotu do zdrowia była właśnie za wstawiennictwem Pani z Fatimy. Dzisiaj chciałem przypomnieć świadectwo Andrzeja Duffeka także z powodu okoliczności, które towarzyszyły realizacji filmu o nim, a o których dowiedziałem się już po jego ukończeniu. Ale o tym za chwilę…
Andrzej Duffek, stop-klatka z „Siły modlitwy”, reż. J. Mańka
Przypomnijmy w wielkim skrócie. Kilkanaście lat temu Andrzej Duffek, gdański przedsiębiorca i wierny kibic Lechii Gdańsk, podczas zimowej zabawy z kilkuletnim synkiem doznał wielofragmentowego rozwarstwienia wątroby. Stało się tak, gdy sankami sunął z góry, jak najszybciej mógł, na ratunek swojemu synkowi, w którego stronę pędziły jakieś sanki, co mogło spowodować groźny wypadek. Andrzej Duffek chciał przeciąć ich trajektorię. Skończyło się to uderzeniem bokiem w drzewo. Jeszcze udało mu się zadzwonić do żony, która wezwała karetkę, ale już chwilę potem jego percepcja stawała się coraz słabsza. Kiedy karetka dojechała do szpitala nie był już w stanie nawet się podpisać – wziął długopis i zdążył napisać: Andrzej D… po czym znalazł się po drugiej stronie życia.
Nie chcę tu opowiadać całej historii (jest w filmie), ale przyznam, że przeszły mnie ciarki, gdy Andrzej Duffek opowiadał, jak z wysokości sufitu przyglądał się swojej żonie wyciągającej z szafy ślubny garnitur, który miał się stać garniturem pogrzebowym. W pewnym momencie zobaczył jak żona pada na kolana mówiąc do jego siostry, że wie, że jeśli się będą długo i żarliwie modliły, to Pan Bóg je wysłucha i Andrzej będzie uratowany. Po czym modliły się tak długo, klęcząc na parkiecie, aż padły na ziemię.
Ciarki mnie przechodziły, gdy Andrzej opowiadał, że był wszędzie tam, gdzie się za niego modlono i że nawet tzw. „klepane modlitwy” też przynosiły mu ulgę. Podkreślał, że na Sądzie Bożym jesteśmy rozliczani głównie z intencji, a nie tylko z efektu działań i że przysłowie: dobrymi intencjami jest piekło wybrukowane to… diabelska sprawka, by odwieść człowieka od podjęcia działania z dobrą intencją – od próby zmiany na lepsze. Ciarki przechodziły mnie też w momencie, gdy usłyszałem, że brat Andrzeja Duffeka – Tadeusz „Dufo”, legenda Lechii Gdańsk, krzyczał w szpitalnej kaplicy: „weź mnie, zostaw brata, weź mnie!!!” (umarł kilkanaście miesięcy później), ale największe przeszły mnie, gdy Andrzej Duffek opowiadał o tym, że spotkał po drugiej stronie swoją mamę, która w tym właśnie czasie zmarła w Grecji. Bohater tej opowieści nigdy nie był w tym kraju i nie znał słowa po grecku, ale po spotkaniu z mamą po tamtej stronie potrafił powiedzieć jedno zdanie w tym języku, które od niej usłyszał, a było to zdanie wypowiedziane przez jego mamę, gdy odchodziła z tego świata w szpitalu (powtórzyła je potem grecka pielęgniarka): „Andrzeju, Andrzeju… co ty tutaj robisz?”.
I teraz krótko o kulisach realizacji filmu o Andrzeju Duffeku. Ładnych kilka lat temu, w Krakowie, latem, właściciel Wydawnictwa AA zobaczył plakat reklamujący pielgrzymkę z Białegostoku do Ostrej Bramy w Wilnie. Kilka dni „coś” nie dawało mu spokoju. Czuł, że ma na nią iść. Poszedł. I ostatniego dnia, tuż przed wejściem do Wilna, usłyszał świadectwo Andrzeja Duffeka – wtedy zrozumiał, że najwyraźniej dlatego miał na tę pielgrzymkę trafić. Zaproponował Duffekowi realizację filmu dokumentalnego o jego niesamowitej historii, na którą to propozycję ten zareagował… odmową. I teraz z kolei to jemu „coś” nie pozwalało spokojnie spać. W końcu, po kilku miesiącach, postanowił jednak przystać na propozycję. Pozostało pytanie, kto ma to świadectwo zrealizować. W rozmowie z szefem Wydawnictwa AA bohater tej opowieści stwierdził: „To będzie pierwsza osoba, która do ciebie zadzwoni i która cokolwiek wspólnego będzie miała z filmem. Ta osoba to zrealizuje”. Tak się złożyło, że tą osobą byłem ja.
O tym wszystkim (o tej rozmowie) dowiedziałem się już po realizacji filmu, gdy dowiedziałem się również, że rodzina Duffeków, uciekając z okolic Lwowa przed śmiercią grożącą im ze strony UPA (rodzinę Duffeków i innych Polaków wyprowadził i osłaniał oddział węgierski), osiedliła się w moich okolicach (pod Krakowem), po czym część rodziny, bojąc się Armii Czerwonej, przeniosła się do Gdańska. Po latach Andrzej Duffek bardzo często bywał u swojej rodziny w okolicach Ojcowskiego Parku Narodowego. To dosłownie kilkanaście kilometrów od mojego rodzinnego domu…
Intencją napisania tego artykułu jest również możliwość podziękowania zwłaszcza dwóm osobom, bez których film by się nie udał: Kasi Chrzan – osobie wielu talentów, która nie wiedząc, co mam na tapecie powiedziała, że chciałaby, aby skomponowana przez nią muzyka została wykorzystana w „wartościowym filmie”. Było to w momencie, kiedy właśnie szukałem muzyki, a ta okazała się idealna. Drugą osobą jest montażystka Marysia Dreher – również wielu talentów (jest także dobrą psychoterapeutką), która po montażu uznała, że na film o takiej właśnie tematyce – życia po życiu – długo czekała. Z perspektywy czasu uważam, że spotkanie Kasi i Marysi nie było przypadkowe. Dziękuję.
Artykuł Podróżnik po zaświatach. Prawdziwa historia życia po życiu pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More