Te wszystkie hasła o wspólnej przyszłości, walce z globalnym ociepleniem, walce o zdrowie, bezpieczeństwo, dobrobyt i rozwój gospodarczy to jedynie zasłona dymna. Pod płaszczykiem szczytnych celów, współpracy i pełnego zrozumienia odgrywa się brutalna wojna wielkich interesów. Unia Europejska to pole walki, które sprytniejszym, bardziej bezwzględnym i lepiej zorganizowanym pozwala uzyskiwać dodatkowe zyski kosztem pozostałych – mniej sprytnych, mniej bezwzględnych i gorzej zorganizowanych. Wojny tej na pewno nie wygra kraj, który pozostaje bierny i jedyne, co robi, to bez zastanowienia wdraża do swojego systemu prawnego wszystkie coraz bardziej absurdalne regulacje unijne.
– Celem jest przekształcenie UE w oligarchiczno-centralistyczne superpaństwo pod hegemonią Berlina i Paryża, będące całkowitym zaprzeczeniem i przeciwieństwem wspólnoty suwerennych państw – mówił w rozmowie z PAP europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski. – Rodzi się UE, która będzie narzucać i karać, a nie budować konsensus – dodał.
Cztery przesłanki
Co można zrobić, żeby temu przeciwdziałać? Nie pomoże wskazywanie argumentów, że mamy rację i działamy zgodnie z prawem albo że jesteśmy biedni i nas na coś nie stać. Liczy się tylko brutalna siła. Muszą wystąpić cztery przesłanki. Po pierwsze, trzeba sobie w ogóle zdać sprawę z tego, że UE właśnie tak, a nie inaczej funkcjonuje, czego przykładem jest przeforsowanie pakietu mobilności fundamentalnie sprzecznego z tak w innym miejscu hołubionymi tzw. czterema wolnościami. Niestety zdecydowana większość polskich polityków nie ma o tym zielonego pojęcia.
Po drugie, trzeba chcieć działać na rzecz własnego państwa, a w przypadku niektórych partii nie jest to wcale takie oczywiste. Są takie, które nawet się nie kryją z tym, że działają na rzecz Niemiec.
Po trzecie, trzeba mieć wysoko wykwalifikowane kadry, które doskonale znają prawo unijne i wszystkie procedury; wiedzą, jak te procedury zastosować i nie obawiają się także działań zakulisowych oraz są zdolne i chętne do działania. Muszą także potrafić przewidywać pewne sytuacje, a do tego konieczne są sprawne służby specjalne inwigilujące zamierzenia, plany i poczynania pozostałych krajów członkowskich. Po czwarte wreszcie – trzeba mieć wystarczające środki finansowe na opłacenie tych kadr i służb, ale także na działania zakulisowe.
Zakulisowa skuteczność
Na czym powinny polegać te działania? Po pierwsze tworzenie koalicji państw w celu blokowania niekorzystnych dla nas przepisów unijnych oraz – z drugiej strony – tworzenie własnych projektów regulacji, które są dla nas korzystne i próba przepchnięcia ich pod jakimkolwiek pretekstem. Pretekst może nie mieć żadnego związku ze sprawą, ale musi być głośny, oficjalnie wiarygodny i dobrze by było, aby poruszał opinię publiczną: no przecież nie jesteście przeciwko klimatowi? No przecież nie chcecie rozpowszechniania wirusa?
Po drugie, służby powinny jednocześnie działać zakulisowo, czyli „kupować poparcie” zarówno polityków i urzędników innych krajów członkowskich, jak i eurokratów, a także naukowców, którzy potwierdzą to, co w danej chwili potrzebujemy. Równie dobrym narzędziem jest szantaż, co pokazuje przykład chociażby Węgrów (blokada wsparcia dla Ukrainy, dopóki Komisja Europejska nie wypłaci należnych funduszy unijnych), którzy nie boją się go stosować. Szantaż nie jest obcy również samej Komisji Europejskiej, która wielokrotnie stosowała go wobec Polski (argument demokracji, praworządności czy wolnych sądów). Dlaczego my mielibyśmy tego narzędzia unikać?
Po latach kompletnego marazmu i całkowitego niezrozumienia przez polityków, czym jest Unia Europejska, coś się w tej sprawie ruszyło. Pod koniec drugiej kadencji rząd PiS najwyraźniej się w tym wszystkim zorientował i kiedy już unijny nóż znalazł się na polskim gardle, zaczął (jako Ministerstwo Klimatu i Środowiska) podejmować kroki prawne w Trybunale Sprawiedliwości UE przeciwko pakietowi Fit for 55. Złożył także skargę do TSUE przeciwko Parlamentowi Europejskiemu i Radzie Unii Europejskiej w kwestii zakazu samochodów spalinowych. Polska zaskarżyła też Niemcy w sprawie nielegalnego składowania śmieci w naszym kraju. Choć w tej ostatniej kwestii jest już połowiczne zwycięstwo Polski, to w dwóch pozostałych sprawach prawdopodobnie niewiele z tego wyniknie. Ale to pozytywny zwiastun po latach politycznej wiary w to, że wszystko, co przynosi UE, jest dla nas dobre. Niestety spora część społeczeństwa nadal w to wierzy. Ale w ten sposób działają od początku istnienia Wspólnoty państwa poważne. Wykorzystują ją do własnych celów i dlatego Polska przegrywa kolejne procesy przed TSUE.
Król jest nagi
W UE nie chodzi wcale o dobro ogółu społeczeństwa europejskiego, tylko o zyski różnych lobby. Te grupy interesu tworzą w Brukseli swoje przedstawicielstwa po to, żeby różnymi metodami przekupywać eurokomisarzy. Niejednokrotnie te interesy różnych grup są ze sobą całkowicie sprzeczne. W rezultacie UE wydaje sprzeczne regulacje. Na przykład z jednej strony robi wszystko, żeby obniżyć emisję CO2, a z drugiej – dotuje pociągi spalinowe. Z jednej strony promuje „ekologiczne” pompy ciepła, a z drugiej – chce zakazać używania gazów fluorowanych, które są w tych pompach wykorzystywane jako czynnik chłodzący. Z jednej strony dotuje reklamy ryb i infrastrukturę rybacką, a z drugiej – zakazuje połowów na Bałtyku.
Polacy są prounijni, bo wierzą w manipulacje mainstreamowych mediów. Chowający się pod pseudonimem autor tekstu w „Gazecie Wyborczej” pt. „Kraków poza Unią Europejską. Historia alternatywna” atakuje mój artykuł z tygodnika „Do Rzeczy” pt. „Tak! Trzeba wyjść z Unii”. Pisze, jak to Kraków z miasta studentów i artystów na początku lat 90., w którym czas płynął wolniej, przeistoczył się w turystyczno-akademicko-biznesową metropolię o globalnych ambicjach. Jak to było możliwe? Propagandysta „GW” ma jedną odpowiedź: dotacje unijne. To oczywiście wierutna bzdura. Polska na początku lat 90. była w ruinie nie dlatego, że nie dostawała dotacji unijnych, tylko dlatego, że była po niemal pół wieku komunizmu. Z tego marazmu wyciągnęły nas nie unijne fundusze, które mają znaczenie marginalne, ale wolny rynek. Konkretnie: prywatne inwestycje i ciężka praca przedsiębiorców oraz ich pracowników. No ale ludzie czytają takie gazetowyborcze brednie i łykają je jak pelikany. A odnośnie tego, jak działają dotacje unijne, warto poczytać raporty OLAF-u i Europejskiego Trybunału Obrachunkowego czy komunikaty Centralnego Biura Śledczego.
Trzeba przestać ludziom mydlić oczy i w końcu powiedzieć im prawdę, że król jest nagi. UE to nie jest bogaty wujaszek zza Odry, jak wmawia się nam od ponad dwóch dekad. To przede wszystkim niemieckie narzędzie wpływu na Europę. Narzędzie, które wciąga w swoją orbitę kolejne państwa, drenuje ich finanse i wyciska z nich soki. Najpierw Europa Południowa, potem Europa Środkowo-Wschodnia, a teraz w kolejce czekają Ukraina, Mołdawia i kraje bałkańskie. W tej niemieckiej grze zorientowali się Brytyjczycy. Co prawda późno, bo późno, ale jednak – dlatego zorganizowali brexit.
Europejskie popychadła
Polsce potrzebna jest poważna debata nad sensownością naszej dalszej obecności w UE. Zdaję sobie doskonale sprawę, że za samo wypowiedzenie słowa polexit będą piski, jęki, wycie i krytyka, ponieważ taka polityka naruszyłaby fundamentalne interesy kilku krajów i koncernów międzynarodowych. Oczywiście na ewentualnym ograniczeniu dostępu do wspólnego rynku straciłoby również wiele polskich firm, ale to nie jest też tak, że nagle Bruksela całkowicie zablokuje z nami współpracę, bo to my wyłącznie potrzebujemy Unii. Unia, a konkretnie jej przewodnicy, potrzebuje nas jeszcze bardziej. Poza tym należy pamiętać, że 85 proc. światowej gospodarki znajduje się poza unijnym rynkiem.
Jedno nie ulega wątpliwości: bez prowadzenia rozumnej polityki wobec Brukseli każdy kraj (nie inaczej jest z Polską) stanie się popychadłem na unijnej arenie. Popychadłem, które w sposób bezpardonowy i bezwzględny będzie wykorzystywane przez tych, którzy tę politykę rozumieją. Jedyne, co mu pozostanie, to liczenie strat, które z miesiąca na miesiąc i z roku na rok będą rosły w zastraszającym tempie. Dopóki się nie otrzeźwieje i nie spróbuje zastopować tego spadania po równie pochyłej, jak to zaczął robić rząd PiS. Lepiej późno nic wcale.
Nadal gonimy Zachód
Od czasu tzw. transformacji ustrojowej mijają trzy i pół dekady, w tym dwie dekady członkostwa w UE. Cały czas gonimy zachód Europy i jakoś nie możemy dogonić. Przypadek? Nie sądzę.
Czy przez ten czas dużo osiągnęliśmy? Tak, ale pod względem gospodarczym nadal znajdujemy się na szarym końcu wśród krajów Unii. Czy to dlatego, że 35 lat to za mało czasu? Zdecydowanie nie! Dla porównania wystarczy zadać sobie inne pytanie: na jakim etapie Niemcy były trzy i pół dekady po drugiej wojnie światowej, czyli w roku 1980? To Unia swoimi regulacjami trzyma nas na sztywnym holu, który nie pozwala szybciej się rozwijać.
Artykuł Jak nie dać się ograć w Unii? pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More