To zresztą jest dosyć groteskowe, bo brak wiary w wolny rynek jest postawą zalecaną zarówno przez socjalistów pobożnych, jak i socjalistów bezbożnych, jacy dominują na scenie politycznej naszego bantustanu, w związku z tym obowiązujący konformizm umysłowy („jak można tak myśleć?!”) jest prezentowany jako oryginalność. Nie tylko zresztą w tej dziedzinie. Na przykład część młodzieży, co to uchodzi za „zbuntowaną”, ubiera się tak samo, jakby ją umundurował jakiś dyktator – ale każdy z tak umundurowanych uważa się za oryginała, jakiego świat nie widział.
Ten ostentacyjny brak wiary w wolny rynek często doświadczam na spotkaniach z publicznością. Proponuję tedy takiemu wątpiącemu, żeby odpowiedział mi na jedno pytanie. Niech sobie wyobrazi, że jest producentem wichajstrów. Czy wolałby sam decydować, po jakich kosztach będzie te wichajstry produkował, jak dużo, po ile będzie je sprzedawał, komu i w jakich ilościach – czy też wolałby, żeby o tym wszystkim decydował za niego ktoś inny, a on żeby tylko odpowiadał za te czyjeś decyzje własnym majątkiem. Z reguły zapytany odpowiada, że wolałby o wszystkim decydować sam, a ja wtedy oświadczam mu, że wbrew własnemu mniemaniu jest zwolennikiem wolnego rynku, tylko o tym nie wie. Że wierzy w wolny rynek, tyle – że „bez swojej wiedzy i zgody” – jak mówili przedstawiciele duchowieństwa zarejestrowani w charakterze tajnych współpracowników SB.
Jak wiadomo, jedną z wiekopomnych reform podjętych przez rząd charyzmatycznego premiera Buzka była reforma ochrony zdrowia. Przyczyną tej reformy – podobnie jak i trzech pozostałych – była okoliczność, że rząd SLD-PSL, który władał naszym bantustanem w latach 1993–1997, oskarżany był, zresztą całkiem słusznie, o „zawłaszczenie państwa”, to znaczy – o obsadzenie wszystkich możliwych synekur w sektorze publicznym przez „swoich” ludzi i to z takimi gwarancjami prawnymi, że nie mogła wysadzić ich z siodeł nawet zmiana rządu. Tymczasem charyzmatyczny premier Buzek, stojący na czele koalicji AW„S” – UW, musiał znaleźć jakieś synekury dla „swoich” ludzi – a wszystkie były zajęte. Nie było tedy rady, jak tylko zainicjować reformy, żeby w sektorze publicznym stworzyć wiele nowych synekur, obwarowanych prawnymi gwarancjami nietykalności. W ten sposób finansowanie ochrony zdrowia zostało powierzone 16 biurokratycznym strukturom terenowym i jednej – dla służb mundurowych. Te biurokratyczne gangi zwane Kasami Chorych zawierały umowy ze szpitalami i przychodniami, przejadając mniej więcej połowę pieniędzy wyszarpanych przez rząd od podatników pod pretekstem, że państwo ich będzie leczyło. Jednak kiedy w roku 2001 wybory ponownie wygrał SLD i utworzył rząd z PSL-em do spółki, okazało się, że do Kas Chorych nie można wprowadzić „swoich” ludzi. Toteż premierowi Millerowi nie pozostało nic innego, jak zreformować tę reformę, to znaczy – rozwiązać Kasy Chorych i na ich miejsce powołać Narodowy Fundusz Zdrowia, mający 16 struktur terenowych. Jak się możemy domyślić, pretekstem do tworzenia tych biurokratycznych gangów, które nikogo nie lecząc, przejadają połowę pieniędzy zagrabionych przez rząd podatnikom pod pretekstem dbania o ich zdrowie, było przychylenie obywatelom nieba.
A jak jest naprawdę? Najlepiej wyjaśnić to na dwóch przykładach z tak zwanego życia. Pewna znajoma mojej żony cierpi na stwardnienie rozsiane. Któregoś razu doktor powiedział jej, że w Kanadzie jest lekarstwo na tę przypadłość, hamujące postęp choroby, ale w Polsce jego miesięczna porcja kosztuje 10 tys. zł. Ponieważ tej osoby nie stać było na taki wydatek, opowiedziała o tym żonie. W związku z tym poprosiliśmy naszą znajomą lekarkę w Kanadzie, która sporządziła receptę, skontaktowała się ze znajomym farmaceutą co do dawkowania, a ś.p. Aleksander Pruszyński za 300 dolarów przywiózł r o c z n y zapas tego leku. Nawiasem mówiąc, ten specyfik pierwotnie był stosowany wobec alkoholików i narkomanów, ale okazało się, że jest skuteczny również na stwardnienie rozsiane.
No a teraz znowu stało się, że pewna osoba cierpi na zaawansowany nowotwór – ale jest na to lekarstwo, tyle, że… w Indiach. Lekarz powiedział, że przez NFZ można sprowadzić je do Polski, ale to potrwa co najmniej pół roku, no a koszt jednego opakowania wyniesie 30–40 tys. zł. Uruchomiliśmy tedy łańcuch ludzi dobrej woli i co się okazało? Hinduska znajoma naszych znajomych w ciągu jednego dnia załatwiła sprawę u producenta tego specyfiku. Wymagał on tylko dostarczenia recepty, która została przekazana mu drogą elektroniczną, a wtedy on – ponieważ periculum in mora – wynajął kuriera, który 4 porcje lekarstwa, po 800 rupii za jedno opakowanie – dostarczy do Polski w ciągu kilku dni, a pieniądze zostaną mu przekazane przelewem. Aktualny kurs rupii indyjskiej to 5 groszy. Zatem producentowi, który w dodatku udzielił rabatu, trzeba będzie przelać około 1100 zł za lekarstwo oraz koszty przesyłki do Polski.
Okazuje się, że na wolnym rynku, który najwyraźniej w Indiach działa, wszystko można załatwić nie tylko bardzo szybko, ale i bardzo tanio. Ponieważ w Polsce działanie wolnego rynku zostało skutecznie zablokowane przez biurokratyczne gangi, które okupują nasze państwo i pasożytują na obywatelach, uzyskanie tego specyfiku drogą oficjalną trwałoby znacznie dłużej i pochłonęłoby ogromne koszty.
Ta sytuacja przypomina broszurę Fryderyka Bastiata „O tym, co widać i o tym, czego nie widać”. Na ogół koncentrujemy się wyłącznie na kosztach utrzymania biurokratycznych gangów. Ale to tylko fragment kosztów. Trzeba bowiem do nich doliczyć straty, jakie ponoszą obywatele z powodu wyłączenia wolnego rynku tylko dlatego, żeby wspomniane biurokratyczne gangi mogły na nich pasożytować. W opisanym przykładzie widać to jak w soczewce, że te straty, których normalnie „nie widać”, mogą być wielokrotnie wyższe od kosztów utrzymania gangów.
W swoich pamiętnikach Albert Speer, będący ministrem gospodarki III Rzeszy, która była państwem narodowo-socjalistycznym, narzeka na zbiurokratyzowanie niemieckiej gospodarki, ilustrując to przykładem firmy pracującej dla potrzeb wojennych, która dla celów badawczych potrzebowała kilograma spirytusu będącego tam towarem reglamentowanym. Załatwienie tego spirytusu trwało wiele miesięcy. Tymczasem jeszcze podczas I wojny światowej spirytus można było zwyczajnie kupić. Toteż III Rzesza n i g d y nie osiągnęła poziomu produkcji amunicji z jesieni 1918 roku. Kiedy opowiedziałem o tym mojemu niemieckiemu przyjacielowi – architektowi we Wschodnim Berlinie – nie chciał wierzyć. Ponieważ pamiętniki Speera były w NRD niedostępne, u tłumacza przysięgłego w Polsce przełożyłem z polskiego na niemiecki stosowny fragment i mu posłałem.
Podobnie było w Sowietach za Stalina. Kiedy ZSRR przygotowywał się do „wojny zimowej” z Finlandią, Stalin wezwał Naftalego Aronowicza Frenkla i zapytał go, czy podjąłby się zbudowania w karelskich pustkowiach linii kolejowej w trzy miesiące. Frenkiel poprosił o jeden dzień do namysłu, a następnego dnia odpowiedział, że owszem – ale pod jednym warunkiem: że na tej budowie nie będą miały zastosowania zasady obowiązującego ustroju socjalistycznego. I Ojciec Narodów się zgodził!
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie
Artykuł Pochwała wolnego rynku pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More