Widzimy to po obydwu stronach parlamentarnej barykady – tych, którzy wygrali, ale rządzić już za kilkanaście dni nie będą, oraz tych, którzy przegrali i jeszcze rządu nie stworzyli, ale pokazują już pełnię reformatorskiej euforii.

Analiza działania tego mechanizmu, w kontekście podejmowanych przez polityków działań, to z pewnością ciekawy temat badań dla każdego socjologa, politologa i dziennikarza. Można zadawać pytanie o rzeczywiste tempo wprowadzania działań uciskających już jeszcze rządzącą ekipę przez tych, którzy jeszcze nazywani są, nawet i przez samych siebie, na sali sejmowej opozycją. Można zadawać pytanie o to, które z żelaznych punktów umowy koalicyjnej, spisanych dla potomności wzorem angielskiej Magna Charta Libertatum, są już realizowane i to czy z dostatecznym zapałem osób wnoszących kolejne punkty pod obrady. Bo przecież o wielką reformę albo jak kto woli, przywracanie normalności chodzi. Ja jednak, wzorem wytrawnych filozofów, chciałbym się chwilę zastanowić nad pojęciem tego, „kto będzie uciskany w majestacie prawa”, bo w swej rzekłoby się pozornej oczywistości nie jest to wcale takie oczywiste.

Wystarczy spojrzeć na pierwsze kroki sejmowej większości: odwołanie całego składu komisji ds. badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne Rzeczypospolitej Polskiej w latach 2007–2022, wnioski o powołanie trzech komisji śledczych – ds. wyborów kopertowych, afery wizowej i… podsłuchów pegazusem. Szybkość procedowania, wigor uczestników dyskusji oraz oczywiście umocowanie dla tych działań w umowie koalicyjnej w ramach przywracania „normalności” z pewnością mogą świadczyć o tym, jak dojrzała jest chęć rewanżu za krzywdy, jakich wobec opozycji miała się dopuścić ekipa jeszcze rządząca. Ale czy tak jest na pewno? Czy te krzywdy były tak straszne?

Z pewnością w 2015 roku doszło do pewnych roszad personalnych. Spółki skarbu państwa zmieniły skład osobowy rad nadzorczych i zarządów, zmienili się wojewodowie i szefowie organów administracji centralnej. Jak wszyscy wiemy, swoje reformy, których nie będziemy w tym miejscu oceniać, zaliczyły takie instytucje ochrony prawa jak Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy i Krajowa Rada Sądownictwa. Ale z drugiej strony nie słyszano o prześladowaniach czołowych polityków opozycji. Działalność wspomnianej komisji, nazywanej pogardliwie „lex Tusk”, tylko przysporzyła zwolenników byłemu (przyszłemu) premierowi, a ci, wobec których rzekomo prokuratura miała niezbite dowody działalności niezgodnej z prawem, zasiadają dzisiaj spokojnie w ławach sejmowych. Innymi słowy, nic wielkiego przesadnie nikomu się nie stało, poza kilkoma przypadkami pomówień i prania brudów na łamach mediów.

Dlatego sprawa wykorzystywania materiałów uzyskanych w ramach tzw. kontroli operacyjnej m.in. za pomocą legendarnego pegazusa, później przekazywanych mediom, czyli to, co tak szczególnie bulwersuje polityków, jest najlepszym materiałem do analizy przypadku uciskanych w majestacie prawa.

Służby lubią podsłuchiwać i zbierać materiały po to, by ludzi kontrolować. Taka jest ich natura. Najchętniej podsłuchiwałyby wszystkich. I o ile jeszcze za komuny podsłuchiwanie było prawdziwą pracą i wyzwaniem, dzisiaj jest w zasadzie dostępne od ręki, a konkretnie dostępne przy użyciu odpowiedniego oprogramowania. I nawet nie trzeba do tego legendarnego systemu pegazus. Kupując jakiekolwiek urządzenie elektroniczne, które do obsługi wymaga stosownego oprogramowania, już na starcie musimy wyrazić „formalnie” zgodę na przekazywanie wszelkich możliwych danych np. do siedziby Microsoftu, Googla, czy firm takich jak te, którymi kieruje pan Zuckerberg. Te podmioty wiedzą o nas w zasadzie wszystko, gdyż urządzeń typu smartfon, o czym przekonał się dzięki kąśliwej uwadze sam Mateusz Morawiecki podczas środowego posiedzenia Sejmu, używamy niemal do każdej życiowej czynności, z wygłaszaniem przemówień w Sejmie włącznie. Te same, a nawet i bardziej drobiazgowe w treści informacje, dzięki sterowaniu dostępnymi w tych urządzeniach aparatem i mikrofonem, mogą pozyskiwać służby.

Skoro to taka, rzekłoby się, norma, to skąd zbulwersowanie polityków opozycji? Chodzi o to, kogo i kiedy można kontrolować! To oczywiste, że cenimy sobie tzw. fikcję wolności i prywatności. Ale nawet prywatność polityków musi ustąpić przed „racją stanu”. Cudzysłów jest tutaj jak najbardziej zasadny, bo i sprawa ma charakter odrobinę kuriozalny. Niby TK, jeszcze ten w prawidłowym składzie, kilkukrotnie (np. w 2004 r. i 2014 r.) co bardziej totalitarne pomysły ustawodawcy wyrzucał do kosza i wskazywał, że muszą istnieć jasne kryteria stosowania podsłuchu, oczywiście kontrolowane przez niezawisły sąd oraz uzasadnione podejrzeniem bezprawnego działania, tą „racją stanu”, czyli zapewnieniem bezpieczeństwa, nieważne jakiego, bo tych zagrożeń w przyrodzie nie brakuje. No ale by wykryć to niebezpieczeństwo, państwo musi kontrolować dla naszego dobra najlepiej wszystkich, bo nie wiadomo, gdzie to niebezpieczeństwo się czai.

I tutaj wkraczamy w dobrze znany nam już historyczny mechanizm inwigilacji i cytujemy sławetne hasło, że kto jest niewinny, nie musi się obawiać. Problem w tym, że w państwie demokratycznym nie do końca wiadomo, kto jest niewinny. Albo inaczej – ci, którzy dzisiaj są niewinni, jutro mogą być winni. By daleko nie szukać, po 15 października okazało się, że winnymi są ci, którzy do tej pory rzekomo podsłuchiwali. Tylko nawet przy założeniu, że odbywało się to bezprawnie, czy jest szansa, że w tej materii może się coś zmienić, a winni tego, jak zapewniają obecni politycy szykujący się do objęcia egzekutywy, poniosą zasłużoną odpowiedzialność?

Problem w tym, że za cztery lata, dajmy na to znów 15 dnia któregoś miesiąca, Naród zmieni zdanie i stwierdzi, że obecnej ekipie chce już podziękować. Wtedy może się okazać, że do władzy, szczególnie tej nad wymiarem sprawiedliwości, wrócą ci, którzy do niedawna byli piętnowani i ciągani przed różne sądy i trybunały. To wyjaśnia zbulwersowanie politycznych konkurentów jeszcze rządzącego obozu i chęć powołania komisji. Bo w końcu czynem zdecydowanie bezprawnym jest podsłuchiwanie władzy, gdyż służy to niewiadomym interesom politycznym. Natomiast nie stanowi przestępstwa podsłuchiwanie obywateli, bo to w końcu dla ich dobra, by zapewnić im bezpieczeństwo. A to właśnie ci, którzy wygrali wybory, ostatecznie, przez kształt uchwalanego prawa, decydują, co jest penalizowane i przed czym chronić nas, obywateli.

Jacek Janas

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Artykuł Czy o stosowaniu pegazusa też rozstrzygają demokratyczne wybory? pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.

​Forum Polskiej Gospodarki Read More 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *