Zazwyczaj jasnym jest od samego początku, kto skorzysta na wprowadzeniu jakiejś konkretnej ustawy gospodarczej. Ale jeśli znajdują się mocne poszlaki, że powstała ona na czyjeś zamówienie, to mamy już do czynienia z wtopą. Jak wiadomo, jedna z pierwszych decyzji nowego Sejmu niespodziewanie dotyczyła nowelizacji ustawy o elektrowniach wiatrowych. Stawianie wiatraków przez prywatne firmy (bez przetargu?) mogłoby zostać potraktowane nawet jako inwestycja publiczna. A poprzez skrócenie dozwolonej odległości wiatraka do zabudowań mieszkalnych (z obecnych 800 do 300-500 metrów – o ile taki zapis przejdzie) wiatraków można by było ustawić oczywiście znacznie więcej i w większej liczbie lokalizacji. Często z ewidentną szkodą dla lokalnych społeczności oraz środowiska naturalnego.
Przypadkiem Polska dostała teraz wysoką zaliczkę z unijnego KPO, do wydania właśnie na „zielone” inwestycje, a już zupełnym przypadkiem pewien niemiecki koncern produkujący turbiny wiatrowe zaraportował problemy z ich zbytem i straty. Żenujący jest fakt, że autor (czy tylko kurier?) trefnego dokumentu zostawić miał ponoć na nim ślad w postaci swojego nazwiska w zapisie historii pliku. Można więc było powiązać go z małżonką, która – co za zbieg okoliczności – pracuje w jednym z dużych koncernów zagranicznych żywo zainteresowanych „zazielenieniem” dużego polskiego rynku.
A może nie ma tu żadnej sprawy, był to tylko zwykły lobbing? Prawo wszakże go nie zakazuje.
Lobbyści czy agenci wpływu?
Czym jest lobbing? Lobbingiem może być każde działanie prowadzone metodami prawnie dozwolonymi i zmierzające do wywarcia wpływu na organy władzy publicznej w procesie stanowienia prawa. W Polsce, by legalnie sprawować funkcję lobbysty, teoretycznie powinno się posiadać wpis do rejestru podmiotów wykonujących zawodową działalność lobbingową. Rejestr taki prowadzi MSWiA. Niestety jest on zgrubny, nieaktualizowany i niewiele można się z niego dowiedzieć. Podobnie jak niezwykle trudno jest prześledzić szlaki, którymi podążają znacznie liczniejsi i lepiej zakamuflowani (niżby się komuś to mogło wydawać) lobbyści pracujący na rzecz zagranicznych koncernów, a czasem i obcych państw. Trudno odnaleźć efekty ich prac chociażby w postaci gdzieś utrwalonych ich opinii, wniosków czy czegokolwiek w ogóle pisanego (chyba, że za lobbystę „robi” legalna polska izba samorządowa, na przykład ZBP działający na rzecz interesów bankierów).
Przynajmniej teoretycznie, w imię oczekiwanej transparentności, ślady tych działań powinny być łatwe do odnalezienia. Z reguły jednak – i niestety – nie są.
Jak się słyszy, lobbing w Polsce podobno ogranicza się do wąskiej grupy lobbystów wykonujących swoją działalność – jak to określono – „w celu uwzględnienia w procesie stanowienia prawa interesów tych osób”. Czy jednak lobbystą można nazwać człowieka, który działa na rzecz grup interesów obcego kapitału, którego cele bynajmniej nie są zbieżne z interesem narodowym oraz bezpieczeństwem obywateli danego kraju? Czy też może ktoś taki powinien być inaczej nazywany?
Lobbingiem nie jest więc, a przynajmniej nie powinna być nazywana działalność przestępcza. Na przykład korumpowanie czy szantażowanie polityków. Ale cóż… zdecydowana większość państw nie posiada regulacji lobbingowych. Jeśli nawet je ma, jak np. Polska (nasza ustawa jest jeszcze z 2005 roku), jest to prawo zwykle dziurawe, powierzchowne i wręcz martwe.
EBR-owiec – lobbysta z najwyżej półki
Kiedyś, w latach 70. i 80. XX w. było ich kilkudziesięciu. Potem – przez dłuższy czas – najwyżej kilkuset, ale od roku ok. 2000 można mówić już o tysiącach, jeśli nie dziesiątkach tysięcy EBR-owców, czyli ekonomistów od brudnej roboty. Taki EBR-owiec wygląda nienagannie. Szczyci się starannym wykształceniem, umiejętnościami analitycznymi oraz ponadprzeciętnymi zdolnościami komunikacyjnymi. Na jego wizytówce widnieje nazwa renomowanej firmy (w której faktycznie pracuje). Bynajmniej się nie ukrywa. Podróżując służbowo po świecie, spotyka się z wysoko postawionymi politykami krajów biednych lub tylko takich, które popadły w gospodarcze problemy. Jak to opisuje John Perkins w swoim książkowym trillerze geopolitycznym „Hitman – nowe wyznania ekonomisty od brudnej roboty” (sam był takim przez dłuższy czas, więc wie, o czym mówi), zadaniem takich osobników (płci obojga) jest rozsnucie przed lokalnymi decydentami mirażu odbudowy, czy tylko rozbudowy wizytowanego kraju, w postaci wielkich (z reguły o przeszacowanych kosztach) inwestycji infrastrukturalnych. Na przykład w sieci telekomunikacyjne, elektrownie, kanalizację, drogi i lotniska itd. itp. Nieodłącznym elementem roztaczanej wizji jest nieustanny wzrost PKB i dobrobytu obywateli.
Miraże te nie są zresztą aż tak ulotne, bo wszystko da się zrobić. O ile tylko uda się sfinansować te ambitne inwestycje „atrakcyjnymi” pożyczkami i kredytami z Banku Światowego, USAiD czy globalnych banków korporacyjnych – oczywiście amerykańskich i często należących do najbogatszych rodzin typu Morganowie, Sachsowie, Goldamannowie itd. W zamian za dobrodziejstwo wprowadzenia danego kraju na drogę szybkiego rozwoju, demokracji i kwitnącej cywilizacji Zachodu oraz wsparcie rządzącego krajem lokalnego dygnitarza czy frakcji partyjnej, kraj musi zagwarantować dostęp do swoich unikatowych surowców czy zawrzeć długoterminowe kontrakty. Najlepiej po preferencyjnych cenach.
Przemilczaną kwestią, dotyczącą tego rodzaju projektów jest już to, że naczelnym celem takich porozumień gospodarczych jest zapewnienie ogromnych zysków zagranicznym wykonawcom inwestycji oraz uszczęśliwienie garstki bogatych i wpływowych rodzin w kraju zaciągającym pożyczkę. Najlepiej taką, której potem nie daje się spłacić. „Im większy więc był kredyt, tym lepiej” – pisze Perkins.
Panama, Gwatemala… i wiele, wiele innych
Panama, Gwatemala, Arabia Saudyjska, Wenezuela, Ekwador, Kolumbia… Co łączy te państwa? Z pewnością to, że ich przywódcy, pomimo osobistych ambicji i naturalnej chęci utrzymania władzy, „coś” jeszcze próbowali zrobić dla swoich krajów i obywateli. Kraje te szybko trafiły na listę lokalizacji strategicznie ważnych dla administracji USA oraz głodnych zysków korporacji:
„USA zawsze próbuje rozciągnąć kontrolę nad danym terytorium i jego przywódcami, a co za tym idzie, nad zasobami zniewalanego kraju” – uważa Perkins.
Rzecz jasna, wszystko przeprowadzane jest pod sztandarem demokracji, walki o prawa człowieka, walki z terroryzmem, Rosją, komunistycznymi Chinami itp. Wysłannicy Ameryki i innych możnych państw, w kraju wziętym na celownik urabiają grunt dla drapieżnych i zawsze nienasyconych korporacji. W ten sposób rodzą się współczesne neokolonie gospodarcze, z demokracjami na ogół tylko fasadowymi. Faktem jest, że kraje te zyskują nową infrastrukturą gospodarczą. Nie za darmo jednak. Skok cywilizacyjny w podporządkowanych obcym interesom krajach z reguły następuje w zamian za lichwiarskie procenty. Według Perkinsa „w ciągu minionych trzydziestu lat 60 najbiedniejszych krajów na świecie zapłaciło 550 mld dolarów kapitału i odsetek pożyczek opiewających na 545 mld dolarów, a dłużnicy nadal mają do spłacenia zawrotną kwotę 523 mld dolarów należności związanych z samymi kredytami. Same koszty obsługi długu przewyższają wydatki wielu krajów na szkolnictwo i ochronę zdrowia”.
Z uścisku długów łatwo uwolnić się nie da. Świat dzielony jest jak tort – przede wszystkim przez imperialne USA, zaborczą Rosję i paternalistyczne Chiny. Te ostatnie, w swoich metodach zadłużania i podporządkowywania sobie całych państw, dużo i szybko nauczyły się od USA, a ich EBR-owcy są równie, jeśli nie bardziej bezwzględni od współczesnych, zachodnich konkwistadorów w nienagannie skrojonych garniturach.
Wiele krajów przerabia bądź już ma za sobą kawałek własnej historii sprowadzającej się do wpadnięcia z deszczu pod rynnę, czyli ożywienia gospodarki i inwestycji za cenę bezwzględnego podporządkowania swojego rynku zagranicznym korporacjom, w tym prywatnym bankom wspieranym przez rządy krajów aspirujących do zajęcia wiodącej pozycji na świecie.
Remedium na całe zło
Co zrobić, by uwolnić kraj z nekolonialnej niewoli? Tu John Perkins daje nieco naiwne rady, pobrzmiewające neohipisowską nutą: wystarczy obudzić w kierujących korporacjami chęć działania także na rzecz dobra innych, stworzyć klimat odwrotu od materializmu i robienia zysków za wszelką cenę oraz zacząć na serio przekształcać świat na „zielono” ku budowaniu „ekonomii życia”. Naprawdę jest to tak łatwe?
A może raczej – w pierwszym kroku – powinno się znaleźć ludzi myślących przede wszystkim interesem swoich ojczyzn? I takich głównie, wszelkimi sposobami, wynosić na szczyty władzy?
Jedno jest pewne: to może być ostatni dzwonek dla wielu krajów, by zacząć się budzić i wyrwać się z niewolących ucisków korpokracji oraz patronujących im krajów o imperialnych zapędach.
John Perkins, „Hitman – nowe wyzwania ekonomisty od brudnej roboty”, wydanie II poszerzone, Wyd. Studio EMKA, Warszawa 2023
Artykuł Niewola pod maską demokracji i rozwoju [RECENZJA] pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More