Mogłem w tym czasie wiele zaobserwować i na tym drobnym wycinku rzeczywistości przekonać się o trafności jednej z najgłębszych tez wiekopomnego, ale nieukończonego niestety (w planach były kolejne tomy) dzieła Alexisa wicehrabiego de Tocqueville pt. „Dawny ustrój i rewolucja”.

A dlaczego warto o tym, rzekłoby się „śmierdzącym”, problemie kilka zdań napisać? Bo jest on nieodłącznym dla procesu przejmowania władzy przez każdą nową ekipę. Zapożyczając sentencję od jednego z ewangelistów, można powiedzieć, że Et verbum caro factum est, dokładnie podczas obrad pierwszego, jeszcze niezakończonego posiedzenia Sejmu, w dniach 11 i 12 grudnia, kiedy buńczuczne zapowiedzi odsunięcia od władzy „dobrej zmiany”, zostały spełnione i przypieczętowane powołaniem w tzw. drugim kroku, rządu mającego przywrócić praworządność. Wprawdzie podniosłą atmosferę starannie wyreżyserowanego spektaklu, zakłócił zdecydowanie nieparlamentarny wybryk jednego z posłów Konfederacji, którego w scenariuszu nie było, niemniej jednak stosowne uchwały Sejm podjął, a już następnego dnia prezydent dokonał zaprzysiężenia nowego rządu. Tym samym proces przejmowania władzy wszedł w decydującą fazę.

Jak niedawno przeczytałem właśnie na łamach FPG24.pl, Izba Gospodarcza Wodociągi Polskie poinformowała, że branża wodno-kanalizacyjna jest w dramatycznej sytuacji, zagrażającej ciągłości dostaw wody. Jest to związane ze stratami finansowymi podmiotów dostarczających wodę. Straty zaś są skutkiem cen taryfowych za dostarczenie wody, regulowanych z rzadkimi wyjątkami raz na trzy lata, przez… No właśnie, nie do końca wiadomo przez jaki rodzaj podmiotu. Jest to konsekwencja przejmowania władzy.

W 2018 r., gdy dane mi było się pierwszy raz zmierzyć z tematem zatwierdzania taryf, został utworzony nowy podmiot – Wody Polskie, który jest państwową osobą prawną, działającą na podstawie ustawy o finansach publicznych, ale nie organem administracji. To bardzo dziwne, bowiem pomimo tego, że co do zasady zarządzają majątkiem państwowym – wodami, niemal w każdej sprawie związanej z wodami, podmiot ten wydaje władcze rozstrzygnięcia, co jest – co do zasady – zarezerwowane tylko dla organów administracji publicznej. Do 2018 r. większość tych spraw załatwiały powiaty. Wody Polskie (co jest związane z treścią powoływanego artykułu) są też państwowym regulatorem cen dostawy wody dla mieszkańców. Co ciekawe, do 2018 r. ustalaniem cen taryfowych za dostarczoną wodę, zajmowały się Rady Gmin w ramach logicznie rozumianej decentralizacji kompetencji – któż lepiej wie, jakie są koszty pozyskania i doprowadzenia wody dla mieszkańców, jeśli nie wspólnota samorządowa? W każdym razie skończyło się to opisaną w artykule sytuacją, bowiem mechanizm odgórnej regulacji cen na trzy lata nie dość, że pozbawia podmioty dostarczające wodę elastyczności cenowej, pozwalającej dostosować ceny do szybko zmieniającej się sytuacji kosztowej na rynku, ale na dodatek przy składaniu wniosków o zatwierdzenie taryfy, pomimo należytego uzasadnienia, prowadzi do sytuacji władczej zmiany realnie wyliczonych pod względem kosztów cen dostaw wody, z uwagi na treść przepisów lub po prostu „cel społeczny”. Innymi słowy etatyzm pełną gębą, zmuszający podmioty do działań antyrynkowych, tylko oczywiście przyklepanych ustawą i zgodnych z konstytucyjnym modelem „społecznej gospodarki rynkowej”.

Po tym przydługim wywodzie ktoś zada sobie pytanie: po co w takim wypadku te całe Wody Polskie? Odpowiedź jest jedna: istnieją jako konsekwencja przejmowania władzy. Z jednej strony, o czym już pisałem, to naturalna dla każdej władzy chęć poszerzenia swojego imperium, kosztem likwidacji autonomii jakiejś grupy decyzyjnej – tu wspólnoty samorządowej, z drugiej przyrodzona dla demokratycznego systemu chęć zaspokojenia potrzeb klasy politycznej i umieszczenie jej członków w ramach rozrastającej się biurokracji. W końcu ile miejsc pracy zostało przy okazji powołania tego podmiotu utworzonych?

To tylko jeden z przykładów naturalnych konsekwencji procesu przejmowania kierownictwa politycznego państwa, zaś zwrócić uwagę na ten mechanizm należy głównie dlatego, by uzyskać odpowiedź na najbardziej frapujące zarówno zwykłych ludzi jak i opinię publiczną pytanie, tj. o przyszły kierunek zarządzania państwem. Bo zapowiedzi głębokiego sprzątania, naprawiania praworządności, wyjścia do zwykłych obywateli, potrzeby zgody ponad podziałami etc., słyszeliśmy, już podczas żywota postpeerelowskiej Rzeczypospolitej wiele razy. I zapewne ja, jak i Czytelnicy dalej żywimy taką, czasem naiwną nadzieję, na zmianę na lepsze. Mało tego i w obecnym czasie życzymy nowej ekipie samych sukcesów, gdyż przecież zarządzają oni nie tylko naszymi portfelami, ale uprawnieniami i obowiązkami.

Problem w tym, że o ile oceniany przez cały świat prezydent Argentyny w pierwszym swoim konstytucyjnym uprawnieniu podejmuje decyzję o zmniejszeniu o połowę liczby ministerstw, o tyle nasz „nowy-stary” Prezes Rady Ministrów powołuje największy od czasu upadku komunizmu skład rządu, liczący aż 26 nominowanych ministrów, nie patrząc, że wcześniej krytykował poprzedni rząd za rozrost biurokracji i ogromne koszty obsługi administracji, w tym właśnie gabinetów. Jeden z resortów swoją siedzibę będzie miał, wedle zapowiedzi, na Śląsku, co pozwala złośliwym komentatorom (a do nich się zaliczam) suponować, że pewnie miejsca w rządowych siedzibach musiało na terenie stolicy zabraknąć.

Zostając przy Javierze Milei, można również zwrócić uwagę, że pierwszym istotnym odniesieniem tego polityka do sytuacji w kraju był problem ogromnego deficytu i konieczności jego niwelacji. Tymczasem u nas wszystkie media rozwodzą się na temat ogromnych kosztów nowego gabinetu (wyliczono, że miesięczne wynagrodzenia kierownictwa to pół miliona złotych), nie wspominając o dodatkowych kosztach wynikających z czterech (konkretnych i nie cierpiących zwłoki) obietnic exposé, szacowanych przez Business Insider na 28,9 mld zł.

A co z tym wszystkim wspólnego ma wspólnego Alexis de Tocqueville? Ten myśliciel, badając ewolucję ustroju ancien régime oraz proces jego zastąpienia modelem rewolucyjnym, zauważył pewien fenomen związany z mechanizmem przejmowania władzy, który jest nadal aktualny w życiu politycznym ustrojów demokratycznych. Nie ma się czemu dziwić. Czyż nie każde kolejne exposé, sądząc po słowach wypowiadanych przez nowo powołanych premierów, jest z natury rzeczy rewolucyjne wobec dawnego porządku? Problem w tym, że czasami zmiany są niemal niedostrzegalne. I o tym warto powiedzieć jeszcze kilka zdań w przyszłym tygodniu.

Jacek Janas

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Artykuł Czy każde exposé to rewolucja? pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.

​Forum Polskiej Gospodarki Read More 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *