Nie wnikając w detale, ogólna zasada takiej katastrofy jest zawsze podobna. Jakaś witalna część maszyny czy konstrukcji zawiera w sobie zalążek przyszłej katastrofy. Może on wynikać z pierwotnej wady produkcyjnej, montażowej, czasami z jakiegoś zdarzenia czy błędu w użytkowaniu. Rzecz w tym, że tego problemu nie widać. Owszem, czasami prowadzone są kontrole czy badania mikropęknięć albo mikronaprężeń i wówczas udaje się zapobiec najgorszemu. No, ale mówimy o sytuacjach, gdy do katastrofy jednak ostatecznie dochodzi, a nie o takich, kiedy udaje się ją zażegnać poprzez mądrą zapobiegliwość, przewidywanie, rzetelną konserwację i przeglądy.
Powstałe naprężenia czy pęknięcia pod wpływem użytkowania – czasami normalnego, a czasami ze złamaniem norm – narastają. I tego również nie widać. Aż do chwili, kiedy jest za późno. Urywa się skrzydło samolotu, rozpada wirnik silnika, urywa lina nośna mostu, zawala się przęsło, puszcza furta promu – i tak dalej. Wtedy nie ma już ratunku, następuje gwałtowna katastrofa. Kiedy później badane są jej przyczyny, a eksperci odkrywają genezę uszkodzeń, które do niej doprowadziły, czasami można się złapać za głowę. Oglądając film o takim zdarzeniu, widz myśli: można przecież było temu zapobiec, wystarczyło czegoś w przeszłości dopilnować, zbadać daną część po pozornie niegroźnym uszkodzeniu, wymienić na nową w stosowanym momencie czy po prostu przestrzegać zasad, nie narażając konstrukcji na podwyższone naprężenia.
Z państwem jest podobnie. Państwo też jest taką strukturą, niepomiernie bardziej skomplikowaną niż nawet prom kosmiczny albo najbardziej złożony obiekt inżynieryjny. Rolę spoiwa pełnią tu przepisy prawa, częściami są różnego rodzaju organy państwa, pasażerami – obywatele, a kieruje oraz za konserwację całości odpowiada klasa polityczna. Od jej odpowiedzialności zależy, czy całość będzie odpowiednio zadbana i czy nie zostanie poddana nadmiernym naprężeniom.
Jeśli pilot wykona jeden manewr, przekraczający maksymalne obciążenia konstrukcji, najpewniej nic się nie stanie. Mogą w niej jednak już wtedy powstać niedostrzegalne mikropęknięcia. Jeśli takich manewrów będzie więcej – mikropęknięcia będą się powiększać, lecz w ogólnym harmidrze wciąż mogą pozostawać niedostrzegalne. Ta zabawa w fundowanie państwu kolejnych przeciążeń może trwać naprawdę długo. Państwo zawsze wydaje się konstrukcją tak solidną, że nikt nie potrafi sobie wyobrazić sytuacji jego zawalenia się. Jak to? Przecież tyle razy tak robiliśmy my, oni, ci z drugiej strony, też tyle razy tak robili – i nic się nie stało. To dlaczego miałoby się stać teraz? Tak zapewne myśleli też nasi przodkowie przed rokiem 1772 i dlatego też sejm rozbiorowy z roku 1773, odbywający się pod lufami rosyjskich armat, był dla wielu autentycznym szokiem, a dla Tadeusza Reytana skończył się ostatecznie pomieszaniem zmysłów i na koniec szokującym samobójstwem (podobno poprzez połknięcie odłamków potłuczonej szyby).
(Nawiasem mówiąc, fakt, że zaborcy zadbali o legalizację rozbioru przez polski Sejm, jest w świetle obecnych wydarzeń gorzką ironią.)
A ponieważ tyle razy nic się nie wydarzyło i zawsze jakoś to wszystko trwało i się kolebało do przodu, przeto gdy jednego pilota zastępuje kolejny, ten nowy zawsze sobie trochę bardziej folguje. Poprzednia ekipa zafundowała pasażerom przeciążenie 4 g, żeby ich oszołomić, a maszyna przetrwała? No to super, my damy od razu 6 g, a co sobie będziemy żałować! A publika z tyłu krzyczy i się cieszy, więc może i 7 g przejdzie. I tak ta wesoła zabawa będzie trwać – aż do chwili, gdy coś, za przeproszeniem, pierdyknie.
Mam wrażenie, że jesteśmy blisko tego momentu. Dezynwoltura prawna – i jest to naprawdę wysublimowany eufemizm – jaką zastosowała nowa władza w przypadku między innymi mediów państwowych, ale nie tylko ich, to naprawdę potężne przeciążenie już i tak nadwerężonej struktury. Słychać, jak pękają połączenia i wyskakują nity. Za moment obudzimy się – a może to już nawet nastąpiło – w państwie, w którym trwać będzie realny dualizm prawny. Dualizm prawny oznacza zaś coś absolutnie najgorszego: niszczy pewność prawa, a więc rozwala podstawowe rusztowanie, na którym wszystko się opiera. I żeby było jasne: dołożyły się do tego poprzednie ekipy – każda przeciążała ten nasz samolot kolejnymi ryzykownymi manewrami, ale ta obecna niefrasobliwie, w ciągu zaledwie kilku dni, wprowadziła go w lot nurkowy i cieszy się z pozorów stanu nieważkości, jakie w związku z tym się pojawiły. Tymczasem skrzydła zaczęły już odpadać.
Zastanawiam się, czy piloci faktycznie tego nie dostrzegają? Czy bawią się tak znakomicie, że przysłoniło im to skutki ich pilotażu? Nie wiem, nie mam pewności, ale nie sądzę, bo jednak nie są to amatorzy, którzy mogliby ulegać takim prostym emocjom. O co tu zatem chodzi? Na to pytanie muszą sobie państwo odpowiedzieć sami.
Łukasz Warzecha
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie
Artykuł W locie nurkowym pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More