Po pierwsze, gdy nadużywa się wielkich słów, razi to pompatycznością i w końcu staje wyświechtane. Po drugie, jak słusznie zauważył Robert Gwiazdowski w swoim felietonie dla Interii, „(…) nie można w Polsce praworządności przywrócić, bo jej nigdy nie było”. O praworządności można więc żywiołowo i nieustannie dyskutować na przestrzeni ostatnich co najmniej 100 lat. Znajdziemy tam na pewno kilka zdarzeń chlubnych, ale też masę wielkich wpadek. Zresztą nie tylko w PRL, ale także w II RP i na przestrzeni całego istnienia III RP.
Rozważania na ten temat rozpocznę jednak od dygresji, że słucham ostatnio sporo audiobooków. Przypomniałem sobie w ten sposób kultową już „Erystykę, czyli sztukę prowadzenia sporów” Artura Schopenhauera (nie mylić z Chopinem). W wersji papierowej czytałem ją już dawno, bo w toku studiów prawniczych. W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że do wielu chwytów erystycznych zaliczyć można argumentum ad absurdum, czyli próbę sprowadzenia stanowiska przeciwnika do absurdu. Uważam jednak, że taki zabieg nie jest nieuczciwy, jeśli się od razu do niego przyznamy. Chodzi bowiem o to, aby potencjalnego rozmówcę skłonić do krytycznego pomyślenia nad jego własnymi poglądami, a nie o to, żeby go wyprowadzić na manowce.
Przepraszam też prof. Ewę Łętowską, że wybrałem ją jako przykład. Niemniej, jest ona osobą publiczną i pasuje do tego wywodu idealnie. Po pierwsze dlatego, że sama próbuje pokazać się jako obrończyni współczesnego ładu konstytucyjnego, a właściwie jego specyficznej interpretacji. Nie jest to zresztą żaden grzech sam w sobie. Po drugie z tego względu, że zaczynała swoją karierę prawniczą w państwie, do którego stanu praworządności w istocie można mieć poważne zastrzeżenia, o czym wspomniałem już na wstępie.
Przypomnijmy więc, że nadal obowiązującą ustawę o Rzeczniku Praw Obywatelskich uchwalono w 1987 roku. W tamtym czasie, podobnie jak dzisiaj, ustawy uchwalał Sejm, nazywany jeszcze „Sejmem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Na marginesie można zauważyć, że obowiązująca wtedy Konstytucja PRL wyraźnie przewidywała, że – oprócz uchwalania ustaw – Sejm PRL „podejmuje uchwały określające podstawowe kierunki działalności państwa”. Do tego ostatniego zadania najwyraźniej poniekąd znowu się nawiązuje, nawet bez właściwej podstawy konstytucyjnej. A to raczej źle świadczy nie tyle o stanie praworządności, ale też o pomyśle na jej odbudowę. Uchwały kierunkowe Sejmu kojarzą się bowiem, i to źle, także z okresem wczesnych lat dziewięćdziesiątych, kiedy to w Polsce panował powszechny bałagan polityczny i prawny (na podstawie uchwały Sejmu próbowano np. przeprowadzić kompleksową lustrację z inicjatywy ówczesnego posła Janusza Korwin-Mikkego oraz ówczesnego ministra Antoniego Macierewicza jako wykonawcy).
Istotniejsze dla zasadniczego wątku jest zarazem to, że w 1987 roku ustawy uchwalał jeszcze Sejm PRL kadencji 1985–1989, a więc niepochodzący z prawdziwie demokratycznych wyborów, wcale niewolny i – powiedzmy sobie wprost – według dzisiejszych standardów zdominowany przez quasi-totalitarną monopartię. Nie ma znaczenia to, że nie obowiązywały już wówczas specjalne regulacje z okresu stanu wojennego, bo nadal funkcjonował choćby dziwny twór, jakim był Patriotyczny Ruch Odrodzenia Narodowego (PRON). Miał on zarazem istotny wpływ na dobór kandydatów i przebieg wyborów, a jego „dziwaczności” nie umniejszało wcale to, że został wpisany do Konstytucji PRL. Sama formalna konstytucyjność – to znaczy ustanowienia danej normy jako formalnie nadrzędnej – nie oznacza więc aksjologicznej słuszności, o czym wielu prawników i laików zdaje się zapominać. A o tym wszystkim nie można z kolei pomyśleć inaczej niż tak, że instytucję Rzecznika Praw Obywatelskich, którą to funkcję w 1988 r. jako pierwsza objęła właśnie prof. Łętowska, ustanowił i wybrał organ (Sejm PRL) wyłoniony w sposób, jaki urąga wszelkim standardom liberalno-demokratycznym. Co więcej, nie tylko współczesnym, ale znanym już dobrze w tamtych czasach, bo określonym nie w dominującej na zachodzie liberalnej retoryce politycznej, ale także w umowach międzynarodowych.
Zdaję sobie sprawę z kontekstu, a więc choćby tego, że instytucja – a nawet pierwsza osoba – RPO była pewnym światełkiem w tunelu, kroczkiem w lepszą stronę. Wiem również, że prof. Łętowska ma niekwestionowane i zupełnie neutralne światopoglądowo zasługi dla polskiego prawa cywilnego, a nadto, że co najmniej część ataków na nią ze strony konserwatystów i prawicy nie jest sprawiedliwa. Mimo wszystko formalnie jest prawdą, że legitymację tak moralną, jak i formalno-prawną Sejmu PRL do wybierania kandydatów na jakiekolwiek funkcje państwowe można łatwo podważyć. Jest to zresztą bardzo niebezpieczne i lepiej tego rodzaju retoryki nie nadużywać, bo może się okazać, że ktoś zechce in toto kwestionować różne tytułu, stopnie czy funkcje uzyskane w poprzednim systemie ustrojowym.
I z tym ostatnim przemyśleniem zostawiam obrońców praworządności, życząc nam wszystkim tylko Najlepszego w Nowym Roku.
Michał Góra
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie
Artykuł Czyżby obrońcy praworządności uważali, że pierwsza Rzeczniczka nie była prawdziwym RPO? pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More