Piszę to oczywiście z lekką ironią, zdając sobie sprawę, że Opatrzność co do zasady, gdy raczy już obdarzyć znakiem, to dotyczy to spraw znacznie poważniejszych niż te, które zdają się być przedmiotem obecnej troski z jednej strony nie tylko Kościoła, bo i innych wyznań działających na podstawie stosownej ustawy, oraz polityków, którzy niedawno objęli rządy.

Temat dosyć istotny, bo dotyczy oczywiście pieniędzy. Istotny również z punktu widzenia ekonomii, gdyż chodzi o pieniądze publiczne, czyli te pod przymusem zabierane nam z kieszeni. Oczywiście w zależności od opcji politycznej temat ma również charakter ideologiczny. Jedni uważają, że jest elementem krucjaty przeciw dominacji ciemnoty i zabobonu w życiu publicznym. Inni są przekonani, że jest to bezprecedensowy atak na Kościół Katolicki (choć dotyczy to każdego wyznania objętego przepisami właściwymi) w imię wartości, jakie ten sobą w tym, jakby na to nie patrzeć, skrajnie relatywistycznym świecie jeszcze prezentuje. I choć pewnie po odrzuceniu ideologii można dojść do wniosku, że istnieje swego rodzaju trend, może i planowany, na usunięcie religii nie tylko z życia publicznego, ale i pewnie całkowicie do lamusa, niemniej jednak na gruncie polityki chodzi tylko o pieniądze. Na dodatek małe.

Ale po kolei. O tym, że poglądy ideologiczne rozmijają się z polityką, albo by wyrazić się precyzyjniej (nie bezczeszcząc samego pojęcia polityki, które to np. Arystoteles pojmował jako sztuka rządzenia państwem) politykierstwa, świadczy postawa jednego z koalicjantów w nowym rządzie, czyli Lewicy. Ideologicznie niemal wszyscy przedstawiciele tego ugruntowania są za całkowitą laicyzacją nie tylko państwa, ale wszelkich stosunków społecznych. Jednak, jak pokazuje praktyka, gdy chodzi o utrzymanie się w koalicji, wszyscy gotowi są do jak najdalej posuniętych ustępstw, w tym i tych dotyczących ich postulatów wobec choćby Kościoła Katolickiego. Niemal wszyscy przedstawiciele Lewicy, no może poza uwspółcześnionym wcieleniem Robespierre’a, czyli panem Zandbergiem, wolą skupić się tylko na zapowiedziach pościągania krzyży, obcięcia godzin religii w szkołach, utyskiwaniu na apanaże przekazywane przez poprzednią ekipę poszczególnym podmiotom związanym z Kościołem, niż zaryzykować postawienie się współkoalicjantom w imię ideologii. Niejako prosto z nieba spadł im zatem postulat likwidacji Funduszu Kościelnego, aczkolwiek dopiero od 2025 r.

Sam pomysł nowy nie jest, bo postulował to już ponad dekadę temu Donald Tusk, a i przy okazji owej nienawiści do subsydiowania przez państwo wszystkiego związanego Kościołem, padał podczas ostatniej kampanii. Z drugiej strony, co ciekawe, w samej umowie koalicyjnej ten postulat zawarty nie został. Owszem znalazły się tam bardzo ogólne i nie mówiące nic o finansowaniu Kościoła zapisy w przedmiocie niezbędności rozdziału Kościoła od państwa w sposób „oparty na zasadach wzajemnej niezależności oraz bezstronności państwa w sprawach przekonań religijnych i światopoglądowych”, ale nic poza tym. Sam ustęp wydaje się dosyć bezprzedmiotowy, bowiem to, co postuluje, gwarantuje co do zasady Konstytucja, a przejrzystość tego realizują umowy międzynarodowe i ustawy. A więc chodzi o pieniądze.

Pieniądze, jak wspomniałem, dosyć skromne, bo według projektu budżetu na rok 2024, tego rodzącego się w takich politycznych i legislacyjnych bólach, to raptem 257 mln zł. To przecież nic przy wydatkach zaplanowanych na 866 mld zł. To również nic przy 3 mld zł przeznaczonych na TVP stosownie do zapisów zawetowanej ustawy okołobudżetowej. Jednak zdaniem Lewicy i pewnie tej postępowej części reszty koalicji rządowej, mogłyby być przeznaczone na lepszy cel, niż jak to ma się dotychczas, czyli w większości na finansowanie składek osobom duchownym.

W tym miejscu to i zwykłego śmiertelnika zaczyna temat interesować, szczególnie tego, który prowadzi działalność gospodarczą. Wszak któż by nie chciał mieć z góry opłaconych składek, zamiast pod przymusem oddawać je państwu? Biorąc również pod uwagę, że działalność duszpasterska, jaką prowadzi Kościół, w oczach przeciętnego człowieka, który rozumuje prosto – rozdzielając ekonomię, szczególnie tą jej część przymusową od kwestii duchowych – wydaje się być to niesprawiedliwe i poniekąd krzywdzące, a nawet gdy się głęboko zastanowić, nagradzające niewymierną ekonomicznie dla gospodarki działalność z pieniędzy publicznych.

I pewnie coś w tym jest niesprawiedliwego, oczywiście o tyle, o ile przyjmiemy, że sprawiedliwym jest w myśl jeszcze rzymskiej definicji – oddawanie komuś tylko tego, co mu się słusznie należy. Z tym poglądem pewnie zgadza się i Kościół w Polsce, gdyż jak na początku rzekłem, musiały go proroctwa wspierać, a hierarchowie zdawali się przewidywać przyszłe problemy z ową, politykiersko rozumianą „laicyzacją” państwa. W czasie gdy Lewica skupiała się na hasłach obrony praw wszelakiego rodzaju mniejszości, prawie do aborcji czy bezpłatnego in vitro, a gdy niewiele jeszcze wskazywało na upadek poprzedniej ekipy, sam Episkopat, niezależnie od innych wcześniejszych form badań i dyskusji w tym przedmiocie, za pośrednictwem KAI, KUL i UKSW zorganizował w Warszawie konferencję pt. „Finansowanie Kościołów. Rozwiązania polskie na tle europejskim”, której zwieńczeniem był wniosek o konieczności reformy modelu finansowania kościołów i związków wyznaniowych, niemniej jednak w myśl zasady zagwarantowania wspólnotom religijnym potrzebnych im środków.

Kościół Katolicki zauważył, że uzależnił się od tego świeckiego Lewiatana w sposób, który już przestał być ekwiwalentny. Bo przecież ten, co płaci, może w końcu zacząć wymagać, szczególnie wtedy, gdy ekipa ideologicznie obca dojdzie do władzy, a takie wypadki w demokracji często się zdarzają. Z drugiej strony ustanie tej życiodajnej kroplówki mogłoby spowodować, że na głowę każdego ordynariusza spadłby dodatkowy problem opłacenia składek, a co za tym idzie – zapewnienia zawarcia stosownej umowy w ramach rynku pracy niemal z każdym podlegającym mu prezbiterem. To poczucie spokoju jest chyba tak drogie, że wepchnęło Kościół w łagodną wersję tego, z czym tak walczył podczas Rewolucji Francuskiej. W końcu Konstytucja Cywilna Kleru z 1790 r. też wzięła księży, tych rewolucyjnych naturalnie, na etat.

Największym zaś problemem, tym niewypowiedzianym, ukrytym dla oka lub jak kto woli dla opinii publicznej, jest fakt, że Kościół Katolicki nie jest już pewien wsparcia swoich wyznawców. A to z kolei daje podstawy, by stwierdzić, że Kościół ekonomicznie popadł w te same problemy co każdy ustrój socjalistyczny – stał się niewydolny gospodarczo. Ale czy można liczyć na swoich wiernych, jeśli się ich nie wspiera w zasadnej walce z opresyjnym państwem? To już jednak temat na odrębny felieton.

Jacek Janas

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Artykuł Czy warto się o to awanturować? Przecież to groszowe sprawy pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.

​Forum Polskiej Gospodarki Read More 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *