G20 to coroczne spotkanie reprezentantów 19 państw, przedstawiciela Unii Europejskiej i od 2024 roku także Unii Afrykańskiej. Celem jest omówienie najważniejszych kwestii dotyczących stosunków gospodarczych w kontekście globalnym.
Ale najpierw kontekst. Żyjemy w tzw. ciekawych czasach i nie powinny nas dziwić różne możliwości, jakie się dzięki temu pojawiają. Dotyczy to zarówno jednostek, jak i ich zbiorowości. Polska wśród 20 najważniejszych gospodarek świata to właśnie ten przypadek, kiedy to dawniej mało prawdopodobna sytuacja wydaje się być na wyciągnięcie ręki.
G20 to również jeden z tych elitarnych klubów dla polityków, który jest posądzany o sterowanie światem. To oczywiście nieprawda, rzeczywistość społeczna, polityczna i gospodarcza jest tak bardzo skomplikowana i narażona na tak duże zupełnie losowe czynniki, że zwyczajnie nie da się tego zrobić i szukanie jakichś centrów sterujących, w dodatku decyzyjnie wydajnych, pozwalających osiągać zamierzone efekty, jest nadużyciem rozumu. Przesadną wiarą w moc centralnego planisty. I choć oczywiście nie przekonam do mojej tezy zwolenników teorii spiskowych, to jakoś łatwiej będzie mi do końca potoczyć ten felieton z właśnie tą konstatacją. Że G20 to na pewno ważne miejsce, że lepiej tam być, niż nie być, ale jednocześnie: są inne, ważne miejsca i często bardziej niepozorne. Zdolności pozwalające znaleźć się w interesującym mnie w tym tekście gremium wykuwane są bowiem poza nim, w niepozornej przestrzeni rodzimej gospodarki.
Postulat obecności Polski przy stole znowu powraca, z kilku względów. Po pierwsze, z uwagi na umacnianie się kursu złotego do dolara i osłabianie się tureckiej liry pojawia się nowy argument za Polską. Po drugie, przeganiamy przecież Argentynę, która jest w G20, a my nie. Po trzecie, to, że w spotkaniach mają brać udział przedstawiciele 20 podmiotów, nie jest jakimś spiżowym prawem. Za sprawą dołączenia do obrad Unii Afrykańskiej będzie ich już 21.
Argument za Polską, uzupełniający te powyższe i podnoszony jeszcze przez Lecha Kaczyńskiego, jest przekonujący w kontekście istotności, a niekoniecznie wagi gospodarczej naszego wkładu. Polska jako reprezentant Europy Środkowo -Wschodniej i największa gospodarka tego obszaru powinna mieć miejsce na spotkaniach. Trochę na tej samej zasadzie, na jakiej ma je wspomniana już Argentyna lub Arabia Saudyjska, poniekąd reprezentująca świat arabski. Oczywiście, żeby faktycznie – celowo użyję najbardziej polskiego słowa – załatwić coś dla naszego regionu, najpierw musimy z nim być dobrze dogadani. A nie zawsze jesteśmy. Dobre stosunki z Litwą, która nawet nie ma trzech milionów mieszkańców, i pomoc Ukrainie – to za mało.
Kontekst Europy Centralnej i Europy Środkowo-Wschodniej (tak naprawdę nie są to zupełnie nakładające się na siebie obszary) jest tu prawdopodobnie najbardziej istotny. Jesteśmy bowiem tradycyjnym żerowiskiem Rosji. Które obecnie ma się już jednak jak i czym bronić. Dobre usieciowienie międzynarodowe też jest elementem takiej obrony, wejście Polski do grupy, w której już jest Rosja, i siedzenie przy stole z państwem od nas większym, ale też jednoznacznie nam wrogim, dokłada nam na rękę dodatkową, dobrą kartę. A że w G20 mamy też sojuszników, być może będziemy umieli ją rozegrać.
Właśnie dlatego odrzucałbym myślenie polegające na tym, że Polska nie powinna się mieszać do wielkiej polityki. Niestety, wielka polityka miesza się do nas. I to nawet na poziomie konkretnych ludzi – nas, Polaków. Kryzys humanitarny, jaki wspólnie i oddolnie udało nam się rozbroić, a wywołany przez Rosję i powodujący napływ do nas mieszkańców Ukrainy, to tylko najbardziej widoczny przykład. Oczywiście obecność w gronie G20 jeszcze nie będzie oznaczać, że dostaniemy narzędzie do radzenia sobie z różnymi problemami. Tak się nie stanie. Ale nasz głos i nasze opinie będą lepiej słyszane. A narracja na temat osobliwej historii naszej części Europy musi być słyszana przede wszystkim tam, gdzie jest więcej pieniędzy i wszelkich innych zasobów niż u nas. Wielkim problemem, tak od Helsinek do mniej więcej Kijowa, jest to, o czym śpiewa zespół Laibach. Konkretnie w utworze „Slovania” na płycie „Volk”. Rzecz jasna muzycy w swoim utworze odnoszą się tylko do Słowian, a sam utwór to propozycja ich nieformalnego hymnu. Jeśli jednak chcielibyśmy rozszerzyć jego przesłanie również na niesłowiańskie narody naszej części świata, to nadal chodziłoby o to że:
We stand alone in history
Facing east in sacrifice
Musimy ograniczyć samotność i nie mierzyć się ze wschodem wiecznie samemu, naszymi wyjątkowo przecież ograniczonymi siłami. Szukajmy lewarów i G20 to właśnie jeden z nich. Choć jak wszystko na tym świecie – niedoskonały. Ale też osobliwie istotny dla naszej polityki wewnętrznej. Wejście do G20 to jeden z tych postulatów, który mogą poprzeć właściwie wszyscy.
Tyle że, tu wracam do problematyki międzynarodowej, tak jak my mamy prawo czegoś oczekiwać od klubu, do którego pragniemy się zapisać, tak samo klub może chcieć czegoś od nas. I żeby być jego poważnym, a nie tylko papierowym uczestnikiem, powinniśmy coś przynieść do stołu. Jasne, najnowsza historia gospodarcza Polski, nasze ostatnie 30 lat, to sukces na miarę globalną. Do tego omawiane już położenie i szansa, jeśli będziemy umieli ją zagospodarować, na bycie rzecznikiem naszej części Europy. Ale jednocześnie szanse na nasz dalszy wzrost są poważnie podminowane i możemy stać się drugą Argentyną. To państwo też kiedyś rozwijało się fenomenalnie, następnie przyszła peronistyczna ekonomiczna wielka smuta trwająca właściwie do teraz i niszcząca w nie mniejszym stopniu niż realny socjalizm (historyk myśli ekonomicznej byłby zresztą w stanie łatwo wskazać na podobieństwa w księżycowej ekonomii peronistów i etatystów z PRL-u). Nasz dotychczasowy wzrost był oparty przede wszystkim o niesamowicie przedsiębiorczych ludzi, nasz kapitalizm wykuwał się na bazarach i straganach, ale wymaga on dalszego rozwoju. Bo bez niego się rozpadnie.
Tymczasem nasze wydatki inwestycyjne spadają, a najlepszym źródłem do umiejscawiania nadwyżek finansowych przez tych, którzy je mają, są nieruchomości. To fatalna sytuacja. Nie tylko z punktu widzenia rynku mieszkaniowego, ale też naszego rozwoju, bo pieniądze nie trafiają na giełdę, nie są wydawane na innowacje, zamieniają się w żelbet, a to ma przełożenie na marazm, pompujemy bowiem wspólnie rynek dóbr podstawowych, które nagle stały się też rynkiem inwestycyjnym. W skali jednostek jest to do zrozumienia. Ale w skali makro odpowiedzialni za to ludzie, wybrani przez nas politycy, powinni ułatwiać inwestowanie pozwalające na nabieranie przez nas rozpędu, zlikwidować choćby podatek Belki (to dopiero punkt pierwszy, takich punktów powinno być dużo więcej) i sprawić, że włożenie pieniędzy w rozwój polskich przedsiębiorstw będzie się bardziej opłacać, niż w inwestowanie w klitki na wynajem.
Bo nie chodzi tylko o to, czy teraz, w tym roku, kolejnym, w najbliższym czasie, Polska wejdzie do G20. Chciałbym, żebyśmy się tam znaleźli. Ale chodzi też i o to, i tego również bym bardzo chciał, aby za 10 czy 20 lat nikt nie próbował nas stamtąd przegonić. Musimy mieć argumenty, aby być ważnym członkiem klubu. Jeśli w klubie chodzi przede wszystkim o siłę gospodarczą: to powinniśmy ją rozwijać.
Marcin Chmielowski
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie
Artykuł Tak dla Polski w G20. Ale pomyślmy, co przynosimy do stołu pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More