Zgodnie z zapowiedzią Wielce Czcigodnej Barbary Nowackiej, feministry od edukacji w vaginecie Donalda Tuska, od 1 kwietnia br. zniesiony zostanie obowiązek odrabiania prac domowych – na początek dla uczniów szkół podstawowych. Ta zmiana jest elementem szerszej reformy edukacyjnej, która w pierwszym etapie ma polegać na zredukowaniu o 20 proc. zakresu nauczania w szkołach takich przedmiotów jak fizyka, chemia, biologia, geografia, historia, język polski, a być może również innych. Jeśli wierzyć niezależnym mediom głównego nurtu, na wieść o planowanych zmianach nauczyciele nie posiadają się z radości, zwłaszcza że Donald Tusk, jeszcze przed wyborami, obiecywał im wysokie podwyżki wynagrodzeń.
Nawiasem mówiąc, Wielce Czcigodna Barbara Nowacka, obok ministra-ministrowicza, Wielce Czcigodnego Władysława Kosiniaka-Kamysza, jest przykładem zataczającego w naszym nieszczęśliwym kraju coraz szersze kręgi zjawiska dziedziczenia pozycji społecznej. Dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, dzieci konfidentów zostają konfidentami, a dzieci ministrów zostają ministrami. Jak wiadomo, matka pan Barbary Nowackiej, Izabela Jaruga-Nowacka w latach 2004–2005 była wicepremierem i ministrem polityki społecznej w rządzie Marka Belki, do którego nie przyznawało się żadne ugrupowanie w Sejmie, a który mimo to rządził sobie, jak gdyby nigdy nic. Z kolei ojciec Władysława Kosiniaka-Kamysza, Andrzej, w latach 1968–1990 należał do ZSL, z ramienia którego był wiceministrem zdrowia w rządzie Mieczysława Rakowskiego, a potem, już z ramienia PSL, ministrem zdrowia w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, a później, w latach 2002–2003 był wiceministrem zdrowia w rządzie Leszka Millera. Podobnie jeden z siedmiu wiceministrów spraw zagranicznych, Władysław Teofil Bartoszewski z PSL, jest synem Władysława Bartoszewskiego, który był tzw. „prezydenckim” ministrem spraw zagranicznych (od prezydenta Lecha Wałęsy – TW „Bolek”) najpierw w roku 1995 w rządzie Józefa Oleksego (od roku 1970 do roku 1978 współpracownika Agenturalnego Wywiadu Operacyjnego, podobnie jak wicepremier Ireneusz Sekuła), potem, w latach 2000–2001, w rządzie charyzmatycznego premiera Buzka (TW „Karol” i “”Docent”). Jak widzimy, dynastie ministerskie, przynajmniej częściowo, zazębiają się z dynastiami konfidenckimi, ale mniejsza z tym.
Wracając do edukacji, nietrudno nie zauważyć, że pomysł zredukowania na początek o 20 proc. zakresu programowego edukacji, podobnie jak pomysł zniesienia dla uczniów obowiązku prac domowych, wychodzi naprzeciw celów nakreślonych w Generalplan Ost, sporządzonym w 1941 r. pod egidą Reichsfuhrera SS Heinricha Himmlera dla mniej wartościowych narodów tubylczych w okupowanej Europie Środkowej i Wschodniej. Docelowo pozostała przy życiu ludność tubylcza miała umieć narysować swoje imię i nazwisko, liczyć do 500 i rozeznawać się w znakach drogowych. Jeśli zapoczątkowana przez Wielce Czcigodną Barbarę Nowacką reforma edukacyjna będzie kontynuowana, to prędzej czy później, a raczej prędzej niż później, do nakreślonych wówczas celów dojdziemy. Zresztą – w Generalnym Gubernatorstwie, które zostanie proklamowane po całkowitym obezwładnieniu i zdelegalizowaniu III RP – nie może być inaczej. I nie będzie. Już teraz – o czym osobiście mogłem się przekonać – maturzyści i studenci nie wiedzą, dlaczego zmieniają się pory roku i pewnie dlatego walka ze zmianami klimatycznymi znajduje wśród „młodych wykształconych” taki pozytywny rezonans. Cóż dopiero, gdy reforma edukacyjna zostanie szczęśliwie zakończona? Wtedy absolwent studiów wyższych będzie wiedział jedno – że „cztery nogi dobre – dwie nogi złe” – albo odwrotnie – w zależności od aktualnej linii partii.
Niedawno czytałem artykuł o absolwentkach wyższych uczelni, które z zagadkowych przyczyn nie mogły nigdzie znaleźć zatrudnienia. Trudno było to zrozumieć aż do momentu, gdy się wyjaśniło, jakiego rodzaju wyższe wykształcenie bohaterki tego artykułu zdobyły. Otóż pokończyły one coś w rodzaju wyższych szkół gotowania na gazie – bo tak właśnie nazywam kierunki takie jak „zarządzanie”, gdzie młodych ludzi edukują jegomoście, który nigdy w życiu niczym nie zarządzali, albo rozmaite „znawstwa” – na przykład „kulturoznawstwo”. Nie mówię już nawet o kierunkach kształcących w tak zwanej nauce przodującej, jak np. genderactwo – bo to jest typowe duraczenie, tylko dla niepoznaki przybierające barwy ochronne dyscypliny akademickiej. Umiejętności nabyte na takich studiach z pewnością nie są nikomu potrzebne, a w każdym razie – nie są potrzebne na tyle, by ktokolwiek dobrowolnie z własnych pieniędzy za sprzedawanie ich zapłacił.
Przypomina mi to sytuację, kiedy w 1977 r. znalazłem się w Paryżu i chciałem zatrudnić się gdzieś na czarno, żeby zarobić parę franków. Tak się złożyło, że trafiłem do firmy Pierre d’Alby pana Friedmana, polskiego Żyda. Przyjął mnie w kantorku i po kilku słowach zorientował się, że jestem Polakiem, więc już po polsku, ale z charakterystycznym akcentem, zapytał mnie: – Czy ma pan papiery?
Oczywiście nie miałem, a wtedy pan Friedman powiedział: – Uj, to niedobrze!
Po czym zadał mi następne pytanie: – A co pan umie?
Po krótkim namyśle odpowiedziałem: – Panie Friedman, ja nic nie umiem.
No bo żadnych umiejętności przydatnych w firmie Pierre d’Alby nie miałem. Pan Friedman popatrzył na mnie uważnie i powiedział: – Uj, to niedobrze. Ale pan się nauczy!
Tak się złożyło, że u niego jednak nie pracowałem, poradziłem sobie w inny sposób – ale ilekroć bywałem potem w Paryżu, przychodziłem do niego, żeby powiedzieć mu „Bonjour”, bo jestem mu wdzięczny, że mnie tym jednym pytaniem wyprostował.
Nic tedy dziwnego, że osoby, które mają dyplomy wyższych szkół gotowania na gazie, ale tak naprawdę niczego nie umieją, mogą liczyć wyłącznie na zatrudnienie socjalne, to znaczy takie, którego celem nie jest żadna pożyteczna praca, tylko stworzenie pozorów uzasadniających wypłacanie zasiłku socjalnego. Takich stanowisk jest coraz więcej, bo polityczne gangi zorientowały się, że objęcie takim socjalnym zatrudnieniem coraz to szerszych kręgów młodych obywateli przynosi polityczne korzyści w postaci dostępu do tak zwanych „konfitur władzy”. Właśnie w naszym nieszczęśliwym kraju trwa wymiana beneficjentów tego żerowiska, toteż nic dziwnego, że towarzyszy temu kwik aż pod niebiosa. Jedni kwiczą, bo są od żerowiska odrywani, a drudzy – bo już nie mogą się doczekać chwili, gdy będą mogli umoczyć pyski w melasie.
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie
Artykuł Edukacja dla klientów socjalu pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More