Nadmiar prawa niejako automatycznie powoduje, że prawo jest złe i to z dwóch zasadniczych powodów. Pierwszym jest ten sam, który dotyka nawet nauki przyrodnicze. Weźmy dla przykładu informatykę i to, z jaką trudnością przychodzi porządkowanie olbrzymiej ilości danych, a konkretnie tworzenie systemu, który skutecznie olbrzymią ilość informacji zamieni w sprawnie funkcjonującą bazę danych. Z prawem jest niemal identycznie. Jak skutecznie połapać się w olbrzymiej ilości norm, dotykających niemal każdej dziedziny życia społecznego?
Mało tego – a co, jeśli norma prawna ustanowiona dla regulacji jednego problemu przez przypadek dotyka drugiego, a pobocznie jeszcze trzeciego? Tak naprawdę, obserwując przyrodę, a poznaliśmy ją o wiele bardziej precyzyjnie niż filozofowie żyjący np. w starożytności, powinniśmy dojść do wniosku, że uporządkowanie tak skomplikowanych systemów normatywnych wymaga posiadania „boskiego pierwiastka”, czyli de facto tego, który posiada tylko i wyłącznie nasz Stwórca. W końcu przyrodniczo świat jest doskonale zbudowany.
Drugi zaś powód, który determinuje złe prawo powstałe na skutek jego nadmiaru, to potrzeba interpretacji. W przypadku niewielkiej ilości prawa, usystematyzowanego w szeregu norm zwięzłych i abstrakcyjnych, wykładnia niezbędna dla stosowania prawa, w sposób konieczny, ale i naturalnie skuteczny, porządkuje stosunki społeczne. W nadmiarze prawa wykładnia jednej normy powiązanej z szeregiem innych rodzi chaos. A szczytem chaosu jest oczywiście to, co dane jest nam obserwować obecnie. W kluczowych sprawach konstytucyjnych słyszymy taką masę opinii prawnych, obserwujemy taką mnogość orzeczeń różnych sądów, wreszcie dociera do nas tak wiele stanowisk organów państwa, że powoli zatracamy już zdrowy rozsądek. I choć obecnie dotyczy to tylko sporu „o władzę” i dotyka to norm o charakterze zasadniczym, to nie zapominajmy, że jeszcze bardziej pogmatwany i przeregulowany, czyli de facto zły, jest system prawny rządzący naszymi sprawami gospodarczymi.
Powyższe rozważania prowadzą do dość oczywistego stwierdzenia, że dobrze funkcjonujące państwo nie może opierać się na prawie i sprawiedliwości (niezależnie w jak znajomy sposób to brzmi). Prawo to sprawiedliwość, a przynajmniej prawo winno być odzwierciedleniem sprawiedliwości. I by nie popadać w nadmierny samo-zachwyt nad głoszonymi przemyśleniami dodam, że ten związek pojęciowy zdarzyło się filozofom odkryć wieki temu, a przykładem niech będzie choćby Frederic Bastiat stawiający tę tezę w nieśmiertelnym i wartym przeczytania dziele pt. „Państwo”.
Pisałem swego czasu o dwóch grzechach z katalogu siedmiu grzechów głównych – chciwości i idącej razem z nią pod ramię zazdrości, w kontekście motoru napędowego działań przerośniętego państwa. I myślę, że warto do tych rozważań na chwilę wrócić, a to właśnie w kontekście dbania o sprawiedliwość. Nie dlatego, by udowadniać, że ludzie pragną sprawiedliwości, ale dlatego, by zastanowić się, jak ją rozumieją.
Sprawiedliwość jest cnotą kardynalną, o której społeczeństwo, szczególnie to wychowane w kulturze i cywilizacji Zachodu, słyszy chyba najczęściej. Stosownie do Ewangelii ci co łakną i pragną sprawiedliwości są nazwani błogosławionymi. Ale i każdy niemal filozof starożytności, który z nauką Jezusa z Nazaretu nie miał nic wspólnego, pisze o sprawiedliwości, wielce tę cnotę ubóstwiając. Sprawiedliwość, skoro jest cnotą, to i praktykować ją jest trudno, a jak historia pokazuje – jeszcze trudniej zrozumieć. W „Państwie” Platon, już na początku tego utworu, wkłada w usta dyskutujących Sokratesa i Glaukona dwie różne definicje sprawiedliwości. Sokrates stoi na stanowisku, że sprawiedliwość należy rozumieć tak jak kilka wieków później rozumie ją za Ulpianem Domicjuszem rzymska jurysprudencja: iustitia est constans et perpetua voluntas ius suum cuique tribuendi (sprawiedliwość jest określoną stałą wolą rozdzielania każdemu tego, co mu się należy). Glaukon uważa jednak, że zachowanie sprawiedliwe dotyczyć może nie każdego, a jedynie przyjaciół albo osób, z którymi łączą nas pozytywne relacje. Nieprzyjaciele lub ogólnie osoby, z którymi toczymy spór, nie są objęte obowiązkiem sprawiedliwego traktowania.
Chyba to drugie rozumienie (nie)cnoty sprawiedliwości dominuje dzisiaj w przestrzeni publicznej, a widać to szczególnie w obecnym czasie tuż po przejęciu władzy. Z jednej strony politycy poprzedniej ekipy są zaskoczeni działalnymi podejmowanymi przez obecny rząd wobec ich środowiska politycznego. Jak donosił niedawno Onet, jeden z posłów PiS stwierdził, że „jest zaskoczenie, że to się odbywa na tylu frontach. Nie spodziewałem się, rządy nowej władzy zaczną się od takiego skupienia na odwecie i nienawiści„. Z kolei jedna z posłanek poprzedniej większości parlamentarnej stwierdziła, że „sama liczba komisji śledczych świadczy o tym, że chyba trochę oszaleli. To jest naprawdę zemsta. Nie tego się spodziewaliśmy„. A czego się spodziewali?
Tu pojawia się ów związek z grzechami chciwości i zazdrości. Trudno nie poddać się zazdrości i chciwości grzesznej naturze normalnego człowieka, jeżeli słyszy się o tych wszystkich ujawnionych sposobach na wypłukanie olbrzymich pieniędzy z publicznej kasy. Trudno nie być zazdrosnym lub chciwym w sytuacji, gdy popadło się w konflikt z prawem, widząc sypiące się po drodze ułaskawienia, nawet podwójne. A jeszcze trudniej w obliczu narastającej zazdrości i chciwości zaakceptować, że w myśl sprawiedliwego oddania komukolwiek tego, co mu się prawnie należy, jednemu człowiekowi jest lepiej tylko dlatego, że ma wpływ na stanowione prawo.
Co ciekawe, ten mechanizm kierunkowania zazdrości i chciwości, w imię naginania zasady sprawiedliwości, w imię uchwalania prawa, które nie realizuje tej zasady, nie pojawił się teraz. Przecież w 2015 r. również wzywano do położenia kresu takim samym grzechom i przewinieniom, jakie dzisiaj są wytykane i usiłowane rozliczyć. Problem w tym, że natura naszej młodej demokracji dojrzała do tego, że na samym nawoływaniu tym razem się nie skończyło.
Piszę to na przykładzie kryzysu konstytucyjnego, bo identyczny mechanizm ma przełożenie na system norm gospodarczych i społecznych. Trzeba sobie uświadomić, że gdy tylko „zemsta” polityczna się dokona, te same mechanizmy zaczną uderzać w kolejne przedmioty obrotu prawnego, w tym i w gospodarkę. Gdy ucichną polityczne rozliczenia, oczy zazdrosnych i chciwych zwrócą się na określone branże, określonych pracodawców, określone ustawy, wszystkie te dziedziny życia gospodarczego, które mogą być solą w oku grupy w danym momencie sprawującej władzę. A wtedy trudno o prawo realizujące zasadę oddania komuś tego, co mu się słusznie należy, czyli o dobre prawo.
Dlatego paradoksem jest to, że im bardziej spór polityczny się zaostrza, im dłużej trwa dochodzenie glaukonowej sprawiedliwości, tym dłużej gospodarka oddycha i w nieznacznym zakresie się regeneruje. Bo nie ma nowych, „sprawiedliwych” ustaw jej dotyczących.
Jacek Janas
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie
Artykuł Grzech w służbie cnoty pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More