W ramach jazgotu, jaki rozległ się po uwadze pana prezydenta Dudy, że Krym dłużej był rosyjski niż ukraiński i że Ukraina może mieć trudności z jego odzyskaniem, zabrał głos wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak. Wbrew wszystkim mądrym, roztropnym i przyzwoitym, co to rozpoznają się po zapachu i co wszczęli jazgot, oświadczył, że pan prezydent powiedział oczywistą prawdę, a przy okazji zauważył, że w Polsce od wielu już lat forsowany jest bezkrytyczny stosunek do rozmaitych ukraińskich tez propagandowych, zamiast realizowania interesu państwowego. Zwrócił uwagę, że Polska właściwie niczego nie załatwiła w sprawie ukraińskiego eksportu rolnego na teren naszego bantustanu, a już polityka historyczna to całkowity horror. Dodajmy, że klangor został wszczęty na sygnał pana Bazylego Zwarycza, ambasadora Ukrainy w Warszawie, za którym, jak za panią matką, do klangoru przyłączył się Judenrat „Gazety Wyborczej”, no a za nim jazgot wszczęły mikrocefale tworzące środowisko sympatyków tego pisma.
Wyobrażam sobie, jak musiało to ucieszyć pana Tomasza Siemoniaka, ministra-koordynatora służb specjalnych w vaginecie Donalda Tuska, a w cywilu – działacza Związku Ukraińców w Polsce. Najwyraźniej służby, pod nowym kierownictwem, wiedzą, z jakiego klucza trzeba w Polsce ćwierkać, więc i aktywistów oficerowie prowadzący nie muszą specjalnie podkręcać. Cztery nogi dobre – dwie nogi złe – jak w „Folwarku zwierzęcym”.
Przypominam o tym jazgocie, bo od ubiegłego roku trwa w Polsce protest rolników, podobnie zresztą jak w niektórych krajach Europy Zachodniej. O ile tamtejsi rolnicy protestują przeciwko „zielonemu ładowi”, czyli serii projektów podsuniętych wariatom, którzy obleźli instytucje Unii Europejskiej przez banksterów dążących do przejęcia własności zwykłych ludzi zgodnie z planem „Wielkiego Resetu” Klausa Schwaba, który w otoczeniu semickich „interesariuszy” instruuje w Davos poszczególnych mężyków stanu, z jakiego klucza mają nawijać w swoich bantustanach – to u nas głównie przeciwko ukraińskiemu eksportowi. Donald Tusk, zaabsorbowany przerabianiem III Rzeczypospolitej na Generalne Gubernatorstwo, nie ma ani czasu, ani głowy do zajmowania się rolnikami, a zresztą zakres zadań, jakie zostały mu zlecone, tego akurat chyba nie obejmuje.
Co innego pan Michał Kołodziejczak, który w vaginecie Donalda Tuska został fuchę wiceministra rolnictwa. On nie może udawać, że go to już nie obchodzi, zwłaszcza że nawet jego dawni przyjaciele z Agro-Unii nieubłaganym palcem dźgają go w oczy, jakoby się „zaprzedał”. Toteż pojechał do Hrubieszowa, gdzie przeprowadził inspekcję transportu ukraińskiego cukru, który od 2011 r., a więc bez względu na polityczne zawirowania na scenie naszego bantustanu, wpuszczany jest bez kontroli sanitarnej. Okazuje się, że porozumienie ponad podziałami i ciągłość obejmuje znacznie więcej dziedzin niż tylko posłuszeństwo wobec Reichsfuhrerin Urszuli von der Layen, bo w 2011 r. przewodniczącym Komisji Europejskiej był Portugalczyk, ale nie Osculati, tylko Manuel Barosso, a jego zastępczynią – taka podobna do konia Angielka nazwiskiem Ashton, a potem – owczarek niemiecki, a zarazem bon viveur Jan Klaudiusz Juncker, którego pilnował inny owczarek – Franciszek Timmermans. Zmieniały się niemieckie owczarki, ale jak w 2011 r. padł rozkaz, by nie przeszkadzać ukraińskim oligarchom, to obowiązuje on aż do dnia dzisiejszego. Tedy, jak wspomniałem, pan wiceminister Kołodzieczak pojechał do Hrubieszowa na inspekcję i zaczął węszyć. Ku jego zaskoczeniu okazało się, że ukraiński cukier emituje „podejrzany zapach”. Żeby na pana wiceministra Kołodziejczaka nie padło podejrzenie, że cierpi na jakieś halucynacje węchowe, ukraiński cukier zaczęły obwąchiwać również inne osobistości, które spostrzeżenie pana wiceministra Kołodziejczaka w całości potwierdziły. W tej sytuacji pan wiceminister zaczął się odgrażać, iż „spowoduje”, że transporty ukraińskiego cukru zostaną poddane kontroli sanitarnej i to „surowej”, to znaczy – obejmującej również badanie cukru, a nie tylko dokumentów, do których ukraińscy eksporterzy wpisują wszystko, co tam im w duszy gra. No bo rzeczywiście – jeśli cukier wydziela podejrzany zapach, to warto by sprawdzić, co jest tego przyczyną. Nie można zadowalać się deklaracją, że ten cukier jest „dla przemysłu”, bo jeśli nawet, to prędzej czy później zostanie przecież spożyty, jak nie w postaci napojów chłodzących, to wyrobów cukierniczych. Jedyne, co mogłoby uchronić polskiego konsumenta przed ewentualnymi zgubnymi skutkami spożycia podejrzanego ukraińskiego cukru, to przerobienie go na spirytus. Spirytus, jak wiadomo, nikomu jeszcze nie zaszkodził, a jeśli nawet, to z pewnością nie z powodu podejrzanego zapachu, tylko spożycia niekontrolowanego. To zresztą bywa przyczyną i innych paroksyzmów – na przykład kryzysów finansowych. Jak pisał laureat Nagrody Nobla z ekonomii prof. Milton Friedman, kryzys finansowy jest kropka w kropkę podobny do upojenia alkoholowego; najpierw jest nadmiar środków płynnych i euforia, a potem – depresja.
Nie wiadomo jednak, czy pogróżki pana wiceministra Kołodziejczaka zostaną w ogóle wysłuchane. Po pierwsze dlatego, że jego pozycja w vaginecie jest raczej marginalna, ale przede wszystkim dlatego, sprawy ukraińskie załatwiane są na szczeblu znacznie wyższym niż rząd naszego bantustanu. Jak niedawno przekonaliśmy się, Rada Europejska uradziła, by do 2027 r. przekazać Ukrainie 50 mld euro dla wsparcia tamtejszej gospodarki. Ani to dużo, ani mało, bo ocena zależy od tego, na co tak naprawdę te 50 mld euro będą przeznaczone. Ponieważ Ukraina jest rodzajem oligarchii oligarchów, to myślę, że co najmniej połowa tej sumy zostanie sprawiedliwie rozdzielona między nich i ich klientów, zaś druga połowa – między SBU i kadrę tamtejszej niezwyciężonej armii. Okruszki, które pospadają z pańskich stołów, mogą dla oka zostać przeznaczone na wsparcie gospodarki – ale w takim razie perspektywa objęcia eksportowanego do Polski ukraińskiego cukru kontrolą sanitarną, w dodatku „surową”, w odległą przyszłość się oddala. Ale panu wiceministrowi Kołodziejczakowi to nic nie szkodzi; pojechał, wywąchał, pogroził, słowem – zrobił swoje.
Skoro bowiem padł rozkaz, że cała Europa musi składać się na ukraińskich oligarchów, żeby nie zabrakło im ptasiego mleka, to wobec poruszenia takich Mocy cóż może wskórać skromny wiceminister rolnictwa w vaginecie Donalda Tuska, pan Michał Kołodziejczak? Nawet węgierski premier Wiktor Orban musiał się zgodzić na tę uchwałę, z tym, że Węgry, w odróżnieniu od Polski, żadnej forsy dla Ukrainy mają nie dawać. My, to co innego. My nawet nie odważyliśmy się wypowiedzieć umowy z 2 grudnia 2016 r. o darmowym udostępnianiu Ukrainie zasobów całego państwa.
Stanisław Michalkiewicz
Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie
Artykuł Co wywąchał minister Kołodziejczak pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
Forum Polskiej Gospodarki Read More