Powstania z powodu ucisku fiskalnego zdarzały się często. Lud nie lubi nadmiernego opodatkowania i tę prawdę zauważono już w głębokiej starożytności. Jednak dziś nie będziemy rozwodzić się nad problemem, jak dużo można człowiekowi zabrać, by mieścić się w granicach przyzwoitości. Na przykład jeden z najwybitniejszych władców Francji, Filip IV z dynastii Kapetyngów zwany Pięknym, na swoją politykę potrzebował olbrzymich sum pieniędzy i aby je pozyskać, popełniał wszystkie grzechy znane i jakże popularne współcześnie, na czele z konfiskatami majątków tych, którzy jego zdaniem ich nie potrzebowali (Templariusze, bankierzy, Żydzi) i podatkiem, który można nałożyć bez ustawy, czyli inflacją, co wtedy nazywało się psuciem monety. Prawdziwy przełom, w postaci buntu pospólstwa, nastąpił dopiero po nałożeniu „mala tolta” czyli nikczemnego datku, który był w rzeczywistości podatkiem obrotowym, wynoszącym raptem jednego denara od każdego wydanego liwra – tego zepsutego, bo stare liwry wybijane za poprzedników władcy w Tours warte były dwukrotnie więcej. W każdym razie 1 liwr liczył sobie 240 denarów (20 soldów), co wydaje się śmieszną skalą opodatkowania, jeśli uświadomimy sobie, że samego podatku VAT płacimy 23 grosze od każdej złotówki.

Pomijając już to, że pewnie każdy i dziś czuje się zdecydowanie fiskalnie odchudzony, jestem pewien, że współcześnie trudno by było wskazać granicę tzw. skali łupiestwa, która uzasadniałaby bunt przeciw władzy. W końcu władza tyloma kosztownymi rzeczami się zajmuje, a są pewnie i tacy, jak np. młodzież uprawiająca wybryki chuligańskie z organizacji Ostatnie Pokolenie, którzy uważają, że powinna zajmować się w zasadzie wszystkimi naszymi sprawami. Ale jak wskazano, to temat na odrębną refleksję. Ta dzisiejsza, na wskroś filozoficzna, dotyczyć będzie bardziej epistemologii, a konkretniej ludzkiego poznania faktu złupienia przez władzę.

Skoro dotykamy teorii poznania, pewnie musimy założyć, że istnieje indywidualny, a można nawet zaryzykować stwierdzenie, że i społeczny, problem świadomości bycia rabowanym przez państwo. Biorąc pod uwagę skalę opodatkowania, które, jeżeli chodzi o same podatki bezpośrednie, w 2019 r. szacowano w Polsce na ok. 40 proc., zasadnym wydaje się to, że przeciętny Polak nie wie, ile płaci podatków, czyli nieznany jest mu stopień rabunku. Ten problem filozoficzny dotyka najbardziej prawicowe partie polityczne, te, które zawsze ubolewają nad wysokością podatków, a przynajmniej do czasu, gdy nie zaczynają one brać udziału w rządach, bo wtedy w sposób cudowny ulatnia się ten problem jak kamfora z otworzonej butelki. Problem poważny, bo uniemożliwiający porwanie większości wyborców na hasło powszechnego łupiestwa.

Wytłumaczenie tego fenomenu jest dziecinnie proste. Naucza tego, nawet dzieci już w szkole, Mały Książę, bohater znanej książki Antoine’a de Saint-Exupéry, mówiąc: Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Metoda nad wyraz skuteczna, bo jak przekonuje stare, polskie porzekadło Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. W jaki sposób uczynić niewidocznym dla oka opodatkowanie? Słowem-kluczem jest pośredniość – niemal zasada prawna.

Metoda ta skądinąd nowa nie jest. Jak podaje Wikipedia, rzekomo pierwszym, który wprowadził podatki pośrednie, był Jean Baptiste Colbert (sławny generalny kontroler finansów Ludwika XIV). Jest to oczywiście nieprawda, bowiem przytaczany podatek obrotowy Filipa IV jest klasycznym przykładem opodatkowania pośredniego. Ale Colbert tą metodę usprawnił. Kazał wliczać podatek w cenę towaru, np. soli, przez co zastosował mechanizm opisany przez Małego Księcia. Widać skutecznie, bo o ile poddani Filipa IV czuli stratę w dochodzie poprzez przymus przeliczania obrotu ich działalności, o tyle ci, którzy za czasów Króla Słońce kupowali dobra konsumpcyjne, szybko zapomnieli, ile podatku jest w cenie kupowanego kilograma soli. Rządy demokratyczne, które jak pisał Tocqueville weszły za sprawą rewolucji w buty totalitarnej biurokracji przygotowanej przez absolutyzm oświecony, do dzisiaj lubują się w wymyślaniu takich podatków, które skutecznie znajdują się poza świadomością tych, którzy je płacą (nie mylić z opodatkowanymi).

I rzeczywiście. Mimo iż chyba każdy Polak kojarzy, że jest taki podatek jak VAT, niewielu jest świadomych, że w zasadzie obciąża ich kieszeń, czyli ciężko opodatkowany dochód, w każdej transakcji jaką zawierają. Bo płatnik podatku nie ponosi rzeczywistego kosztu zapłaty tego podatku. Nawiasem mówiąc, podatek VAT jest podatkiem niemalże genialnym w swej totalnej konstrukcji: sam się oblicza, sam się odprowadza, a jeden podatnik pilnuje drugiego w łańcuchu naliczania, bo zysk dla jednego to problemy dla pozostałych. Niemalże, bo konstrukcja z natury przewiduje możliwość zwrotu podatku i z natury tzw. luka VAT jest niemożliwa do uszczelnienia.

A przecież to nie wszystko. Cały socjalistyczny system prawny jest naszpikowany podatkami pośrednimi. Ktoś kiedyś powiedział, że system socjalistyczny w Polsce z pewnością by upadł, gdyby pracownikowi wypłacano wynagrodzenie w kwocie brutto, a on sam musiałby już bezpośrednio odprowadzić wszystkie składki oraz zaliczki na podatek dochodowy. Można powiedzieć, że szczytem myśli socjalistycznej jest nie tylko pomysł na pośrednie ściąganie składek, ale uczynienie pośrednim ściąganie podatku bezpośredniego.

Nic dziwnego, że i tak socjalistyczny podmiot jak UE musi dołożyć swoją cegiełkę do historii łupienia obywateli metodą sztukmistrzowskiej iluzji. Nie chodzi mi o VAT czy akcyzę, niejako wpisane w istotę samej UE. Prawdziwym mistrzostwem odwracania uwagi obywatela od sięgania do kieszeni jest oczywiście metoda wypłukiwania złota z powietrza, czyli ETS. To właśnie system handlu emisjami jest podatkiem pośrednim, jaki płacimy (obok akcyzy), gdy korzystamy z energii elektrycznej. Nie wdając się w rozważania dotyczące polityki klimatycznej, a skupiając się na sprawie opodatkowania, należy zadać sobie pytanie, jak reagowaliby ludzie, gdyby na każdym rachunku obok rzeczywistej ceny energii doliczony był wprost koszt zakupu uprawnień do emisji dwutlenku węgla? A ma być jeszcze gorzej, bo Europarlament przegłosował przepisy rozszerzające unijny system handlu emisjami (ETS) na budynki mieszkalne i transport (w tym dla lotnictwa i gospodarki morskiej) i mechanizm dostosowywania cen na granicach z emisjami, czyli ETS-2.

Cały proceder wypłukiwania pieniędzy z powietrza z powodzeniem można nazwać „mala tolta” czyli nikczemnym datkiem. I co z tego, skoro pokornie będziemy go płacić. Bo najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.

Jacek Janas

Każdy felietonista FPG24.PL prezentuje własne poglądy i opinie

Artykuł Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.

​Forum Polskiej Gospodarki Read More 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *