— Wie pan, co jest najgorsze? Że człowiek dziś rano wstał, chce iść do pracy, a tu nie ma gdzie. Kochałam to, co robiłam — mówi nam kobieta, której sklep z bielizną spalił się w hali w centrum Marywilska 44. Kupcy wciąż nie mogą wejść na teren pogorzeliska, mimo to zrozpaczeni gromadzą się w pobliżu ich dawnego miejsca pracy. Jak opowiada nam inna sprzedawczyni, pożar wydarzył się w najlepszym — a w obliczu katastrofy najgorszym — okresie dla jej branży.