Emeryci dźwigają renesans energetyki jądrowej
– Sektor energetyki jądrowej stara się przyciągnąć z powrotem do pracy tysiące emerytowanych inżynierów i specjalistów, aby uzupełnić lukę kadrową przed największą od dziesięcioleci falą inwestycji w nowe elektrownie – informuje “Financial Times”.
Potrzeby związane z transformacja energetyczną czy zwiększaniem niezależności od dostaw paliw z takich krajów jak Rosja sprawiają, że w niepamięć odchodzą trudne dla sektora lata po katastrofach w Czarnobylu czy Fukushimie.
Przemysł jądrowy oraz inwestorzy potrzebują więc dziesiątek tysięcy fachowców, ale tych na rynku brakuje, gdyż przybywa pracowników osiągających wiek emerytalny. Z drugiej strony nowych kadr nie przybywa wystarczająco dużo – kształcono ich mało w ostatnich dekadach, bo w USA czy Europie niewiele inwestowano w budowę nowych mocy jądrowych. Według Międzynarodowej Agencji Energetycznej ponad dwie trzecie reaktorów budowanych na świecie przypada aktualnie na Rosjan i Chińczyków.
Dlatego doraźnym sposobem na łagodzenie luki pracowniczej jest zachęcenie doświadczonych fachowców do wydłużania aktywności zawodowej lub przekonywanie emerytowanych pracowników do powrotu do pracy.
Tak jest choćby we Francji, która do końca lat 30. planuje budowę od sześciu do nawet czternastu nowych reaktorów. Według szacunków do 2033 r. nad Loarą trzeba uzupełnić 60 tys. etatów w energetyce jądrowej, z czego połowę w celu zastąpienia planowanych odejść na emeryturę.
Blisko 70-letni Jean-Marc Miraucourt, którego przypadek opisuje “Financial Times”, to przykład jednego z kilkuset francuskich inżynierów jądrowych, którzy postanowili na takie zaproszenie odpowiedzieć. Miraucourt pracował przy uruchamianiu ostatnich francuskich reaktorów w latach 90. ubiegłego wieku i – jak sam mówi – kocha swoją pracę, więc postanowił wrócić do aktywności zawodowej z rozpoczętej w 2019 r. emerytury.
Luka kadrowa to również problem sektora jądrowego w USA, gdzie działa największa na świecie flota 94 reaktorów, a kolejne mają być budowane w nadchodzących latach. Amerykański Departament Energii szacuje, że do 2050 r. branża będzie potrzebować dodatkowych 375 tys. pracowników, z czego 55 tys. już do 2030 r.
Na amerykańskich uczelniach widać delikatny wzrost zainteresowania kierunkami jądrowymi, a branża ma dosyć nietuzinkową ambasadorkę. Jest nią 22-letnia inżynier jądrowa Grace Stanke, zdobywczyni tytułu Miss America 2023 r., która na łamach brytyjskiego dziennika przekonuje, że dla tzw. pokolenia Z zmiany klimatyczne są bardzo ważne, dzięki czemu większość młodych ludzi jest bardzo otwarta na energetykę jądrową.
Zobacz również: Ministerialny spór o jądra (energetyczne)
Amerykanie na oślep biją cłami w Chińczyków
– Amerykanie nadal przewodzą globalnej polityce handlowej, ale prowadzą ją w złym kierunku – komentuje “The Economist” w reakcji na pakiet antychińskich ceł ogłoszonych przez prezydenta Joe Bidena.
Zestaw towarów, które zostaną objęte wysokimi podwyżkami ceł, jest szeroki – od m.in. wyrobów stalowych i aluminiowych, przez półprzewodniki, baterie litowo-jonowe i ogniwa fotowoltaiczne, aż po strzykawki i igły. Jednak najbardziej uwagę przykuwa ogromna podwyżka stawki celnej dla pojazdów elektrycznych – z 27,5 do 102,5 proc.
Brytyjski tygodnik podkreśla, że choć aktualnie nie jest modne, by o tym mówić, to jednak jednym z największych osiągnięć ostatniego półwiecza było obniżenie światowych ceł.
Redukcja średnich taryf importowych wynoszących ponad 10 proc. w latach 70. XX wieku do ok. 3 proc. obecnie przyczyniła się do ożywienia handlu międzynarodowego i niemal trzykrotnego wzrostu światowego PKB na osobę. Im dany kraj bardziej otwierał się na handel międzynarodowy, tym lepiej rozwijała się jego gospodarka.
“The Economist” odwołuje się też do poglądów, które już ponad dwieście lat temu szerzył ekonomista David Ricardo. Wskazywał on, że rządy powinny otwierać granice na import, nawet jeśli inne kraje wznoszą bariery. Mieszkańcy liberalizującego handel kraju cieszą się niższymi cenami i większą różnorodnością towarów, podczas gdy firmy skupiają się na tym, co produkują najlepiej. Z kolei cła rozpieszczają nieefektywne firmy i szkodzą konsumentom.
Za radykalnym podejściem Joe Bidena do ceł w dużej mierze stoi oczywiście trwająca kampania wyborcza przed jesiennymi wyborami, w których rywalem demokratów najpewniej będzie jeszcze bardziej protekcjonistyczny Donald Trump. To kandydat republikanów podczas swojej prezydentury stosował doktrynę “America First” i zaostrzał politykę handlową wobec Chin. Teraz Trump zapowiada, że jeśli wygra wybory, to samochody z fabryk chińskich koncernów w Meksyku zostaną objęte stawką celną na poziomie 200 proc.
“The Economist” przyznaje, że w argumentach o nierównej konkurencji ze strony chińskich dostawców jest sporo prawdy. Jednak nie uzasadnia to arbitralnego wprowadzania bardzo wysokich stawek celnych bez przedstawienia konkretnych wyliczeń.
W efekcie cła stanowią narzędzie do nadmiernej ochrony amerykańskich koncernów motoryzacyjnych, które zostały wyprzedzone przez Chińczyków w rozwoju samochodów elektrycznych – zwłaszcza tych przeznaczonych dla klientów o mniej zasobnych portfelach. Dzięki wywindowanym cłom firmy z USA będą mogły dalej sprzedawać swoje samochody po wysokich cenach, zamiast ulepszać swoje produkty i obniżać ich koszt.
Zobacz też: Kto się boi „Zielonego Luda”
Moskwa wykorzystuje turecką lukę w unijnych sankcjach
– Rosja sprzedała przez tureckie porty paliwa warte 3 mld euro dzięki luce w sankcjach, która pozwala na wwóz do UE „mieszanek” paliw, jeśli są oznaczone jako nierosyjskie – informuje Politico.
Według analiz przeprowadzonych przez portal i ośrodki doradcze – Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA) oraz Centrum Studiów nad Demokracją (CSD) – rosyjska ropa masowo dociera do UE przez Turcję.
Chodzi o porty Marmara Ereğlisi, Mersin oraz Ceyhan. Dla przykładu ten ostatni ma ograniczone połączenia drogowe i kolejowe z rafineriami, co daje mu niewiele możliwości odbioru dużych dostaw paliwa w inny sposób niż za pośrednictwem tankowców.
W latach 2023-2024 port w Ceyhan przyjął ok. 22 mln baryłek paliwa, z czego 92 proc. pochodziło z Rosji – trzykrotnie więcej niż w poprzednim okresie. Jednocześnie 85 proc. paliw z tego portu została wyeksportowana do krajów UE, co sugeruje, że znaczna część napływającego do Ceyhan rosyjskiego paliwa była później wysyłana na unijny rynek pod inną etykietą niż rosyjska.
Ogółem między lutym 2023 r. a lutym 2024 r. Turcja zwiększyła zakupy w Rosji o 105 proc. w porównaniu z poprzednimi 12 miesiącami. Natomiast eksport paliw z Turcji do UE wzrósł o 107 proc.
Politico podkreśla, że turecki przykład pokazuje to, w jak kreatywny sposób Rosja obchodzi unijne sankcje, dzięki czemu wciąż może finansować budżet wojenny sprzedając węglowodory. W ubiegłym roku portal ujawnił również, że dzięki innej luce w sankcjach Moskwa zasiliła swój budżet 1 mld euro handlując paliwami poprzez Bułgarię.
Państwa członkowskie UE dyskutują obecnie o 14. pakiecie sankcji dla Rosji, który może być okazją do uszczelnia dziur w regulacjach oraz ich zaostrzenia. Wzywają do tego przede wszystkim państwa bałtyckie oraz Polska. Wśród polityków pojawiają się też opinie dotyczące zwiększenia nacisku na państwa trzecie, aby również stosowały sankcje wobec Rosji – zwłaszcza przez takie państwa jak Turcja, która jest członkiem NATO.
Zobacz także: To ostatni rok z tanim rosyjskim LPG. Czy kierowcy powinni się bać?
Kraje bałtyckie finiszują z odłączeniem od rosyjskich sieci
– Do lutego 2025 r. Litwa, Łotwa i Estonia mają zsynchronizować swoje sieci elektroenergetyczne z sieciami obszaru synchronicznego Europy kontynentalnej. W ten sposób kraje bałtyckie po ponad 20 latach od wstąpienia do Unii Europejskiej odłączą się od rosyjskich i białoruskich systemów – donosi Euractiv.
Brukselski portal przypomina, że w czasach sowieckiej okupacji systemy elektroenergetyczne państw bałtyckich zostały połączone z zarządzanym przez Moskwę obszarem synchronicznym IPS/UPS. Obecnie zaopatruje on w energię elektryczną ok. 280 mln odbiorców w krajach byłego ZSRR oraz Azji Centralnej.
Pozostałe kraje Europy Środkowo-Wschodniej, które po II wojnie światowej również znalazły się w sowieckiej strefie wpływów – Polska, Czechy, Słowacja, Bułgaria, Węgry i Rumunia – dokonały synchronizacji z Europą kontynentalną w latach 1995-2004. Natomiast kraje bałtyckie dopiero w 2007 r. uzgodniły to jako strategiczny cel.
Kres energetycznej izolacji stopniowo położyła wspierana funduszami unijnymi budowa interkonektorów z Polską, Szwecją oraz Finlandią. Jednak agresja Rosji na Ukrainę sprawiła, że potrzeba całkowitego uniezależnienia się od Moskwy stała się jeszcze pilniejsza.
Dlatego Litwa zaczęła naciskać, aby nastąpiło to szybciej niż w planowanym dotychczas 2025 r. Wilno przeprowadziło nawet udany test izolowanej pracy systemu, aby pokazać swoją gotowość – nawet bez budowy Harmony Link, czyli podwodnego kabla pomiędzy Polską a Litwą. Projekt ten zawieszono na etapie przetargów z uwagi na duży wzrost kosztów i aktualnie rozważany jest wariant alternatywny w postaci drugiego połączenia lądowego.
Litwa musi poczekać na dokończenie ostatnich prac przez Łotwę i Estonię, więc ostatecznie w mocy pozostaje termin synchronizacji do lutego 2025 r.
Euractiv przypomina również, że w marcu 2022 r. przeprowadzono synchronizację ukraińskiej i mołdawskiej sieci z obszarem Europy kontynentalnej. Prace odłączeniem się tych państw od systemu IPS/UPS trwały od 2017 r. i dokończono je w “trybie awaryjnym”, gdy trwała już pełnoskalowa wojna, a rosyjskie wojska stały pod Kijowem.
Zobacz więcej: Koszty zatopiły budowę bałtyckiego kabla pomiędzy Polską a Litwą
Read More WysokieNapiecie.pl