Sprawa dotyczy spółki Generator Produkcja Opole (GPO), która działa od 2016 r. W ubiegłym tygodniu ogólnopolskie media obiegła informacja o nagłej decyzji właściciela firmy – niemieckiej grupy Enercon – o likwidacji zakładu i zwolnieniu załogi. Szczególnie akcentowany – zwłaszcza w podkręcanych, emocjonalnych tytułach – był wątek alternatywy przedstawionej pracownikom w postaci pracy w zakładach grupy w Niemczech.
Zasadniczo większość mediów bazowała na kopiowaniu informacji opublikowanych przez lokalne media z Opola, które z kolei bazowały tylko na informacjach przekazanych im przez związkowców z “Solidarności”. Newsy w dzisiejszych czasach żyją bardzo krótko, więc nikt nie się już trudził, aby szerzej przyjrzeć się GPO, a nawet zapytać władze spółki o stanowisko.
Zobacz też: Zgroza energetyczna, czyli poradnik nowoczesnego influencera
Dlatego portal WysokieNapiecie.pl postanowił się trochę postarać i bardziej zgłębić temat.
Enercon ma za sobą trudne lata
Istniejący od 1984 r. Enercon to jeden z największych europejskich producentów lądowych turbin wiatrowych. Pod koniec ubiegłego roku grupa informowała, że łączna moc zainstalowana wyprodukowanych przez nią urządzeń przekroczyła 60 GW. Łącznie przekłada się to na ponad 32 tys. turbin, które trafiły do ok. 50 państw.
Ostatnie lata nie były jednak łatwe dla niemieckiego przedsiębiorstwa – w latach 2018-2022 zanotowało łącznie ponad 2,5 mld euro straty. W tym okresie tylko w 2020 udało się zakończyć rok na niewielkim plusie. Topniały też przychody – z 3,9 mld euro w 2018 r. do 2,5 mld euro w 2022 r.
Wyniki za 2023 r. nie są jeszcze znane. Enercon nie jest spółką publiczną, więc jego dane finansowe nie są upubliczniane tak często jak większości producentów turbin, będących spółkami giełdowymi. Większość zachodnich dostawców w ubiegłym roku jeszcze lizała rany po inflacyjnych zawirowaniach związanych z pandemią COVID-19 oraz agresją Rosji na Ukrainę.
Jednak na plus mogą świadczyć informacje, które na początku tego podał branżowy portal renews.biz. Według nich Enercon w 2023 r. dostarczył klientom 628 turbin o łącznej mocy ponad 2,4 GW, co pozwoliło zrealizować ubiegłoroczne plany sprzedażowe. Rok wcześniej było to 522 turbin o mocy niespełna 1,9 GW.
Natomiast w lipcu sam Enercon poinformował, że w pierwszym półroczu 2024 r. odnotował dwucyfrowy wzrost zamówień, choć bez odnoszenia się do konkretnych danych. Jako jeden z powodów wskazano szybsze wydawanie pozwoleń dla projektów wiatrowych. Można zatem przypuszczać, że po ostatnich trudnych latach sytuacja grupy zmierza w pozytywnym kierunku.
Generatory nie generują zysków
Jak na tle spółki-matki prezentuje sie jej polska spółka-córka, czyli GPO?
Według sprawozdania zarządu w ubiegłym roku firma wyprodukowała 171 generatorów wobec 160 w 2022 r. Spółka zanotowała spadek przychodów do 872 mln zł (- 4 proc), a zysk netto zmniejszył się do 8,2 mln zł (-37 proc.) i został przeznaczony na kapitał zapasowy. Średnie zatrudnienie wynosiło 265 osób i było o kilkunastu pracowników większe niż rok wcześniej.
Na podstawie suchych liczb sytuacja nie wygląda zatem na taką, która wskazuje na potrzebę zwijania fabryki. Dlatego o wyjaśnienia zapytaliśmy zarząd GPO.
Prezes Grzegorz Siarka wskazuje, że powody zakończenia produkcji generatorów w Opolu są czysto ekonomiczne. Na rynku europejskim – jak dodaje – obecnie podstawowym kryterium, którym kierują się klienci, jest cena – również z uwagi na rosnącą konkurencję ze strony dostawców z Azji.
– Analizy przeprowadzone przez grupę pokazały, że produkcja generatorów zarówno w Polsce, jak i w Niemczech, nie ma uzasadnienia ekonomicznego. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że cała produkcja jest kierowana na eksport, gdyż Enercon w Polsce nie realizuje kontraktów na dostawy turbin produkowanych w GPO – mówi Siarka w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl.
– Dlatego podjęto decyzję, że umiejscowienie produkcji generatorów w fabryce w Magdeburgu będzie korzystniejsze. Również dlatego, że jej moce produkcyjne nie są aktualnie w pełni wykorzystywane. Nie ma aktualnie alternatywnych produktów, które mogłyby być produkowane w Opolu – dodaje prezes.
Tłumaczy przy tym, że koszty pracy w Polsce nadal są niższe od niemieckich, ale powody ekonomiczne wynikają głównie z kosztów logistyki.
– Większość projektów realizujemy w zachodniej Europie i dostawa komponentów z Niemiec jest znacznie łatwiejsza niż z Polski. Generator waży 132 tony i ma 6 m średnicy, więc transport takiego ładunku stanowi duże wyzwanie. Pierwszą opcją jest spławianie ich Odrą z Opola, ale nie zawsze pozwalają na to warunki wodne. Druga – droższa opcja – to transport drogowy do Gdańska, a następnie przeładunek i żegluga do Bremy – wyjaśnia prezes.
Mosty za małe
GPO zaczynało produkcję w 2016 r., gdy szybko rozwijał się też rynek energetyki wiatrowej w Niemczech. To – jak dodaje Grzegorz Siarka – przekładało się na potrzebę zwiększenia mocy produkcyjnych w grupie Enercon, bo zakład w Magdeburgu miał wówczas pełne obłożenie.
– Turbiny wiatrowe były wtedy znacznie łatwiejsze do transportu niż obecnie, więc gabaryty i waga generatorów nie sprawiały dużych trudności logistycznych. Aktualnie generatory są już tak duże, że zaplanowanie transportu jest bardzo skomplikowane, m.in. z powodu zbyt małej nośności wielu mostów – podkreśla prezes.
Enercon obecnie pracuje nad przejściowym modelem turbiny – E-175. GPO wyprodukowało jeden prototyp generatora do tego modelu, a nad drugim spółka aktualnie kończy prace. Ta turbina zacznie trafiać na rynek w 2025 r. W Niemczech trwają też prace nad docelowym modelem E-175 E2, który będzie produkowany od 2026 r.
– Jeszcze na początku 2024 r. Enercon zakładał, że generatory do obu typów turbin będą produkowane w Opolu. Jednak z uwagi na zmiany warunków rynkowych w ostatnich dniach została podjęta decyzja o zakończeniu działalności produkcyjnej w Polsce do końca października 2024 r. – informuje szef GPO.
Zwolnienia grupowe obejmą maksymalnie do 180 osób i zarząd negocjuje ze związkami zawodowymi warunki ich przeprowadzenia.
– Poza standardowymi odprawami oferujemy też premię za kontynuowanie pracy do końca października, a także pomoc w poszukiwaniu nowego miejsca zatrudnienia na lokalnym rynku pracy. Ponadto zaoferujemy jako jedną z opcji zatrudnienie w fabryce generatorów w Magdeburgu lub innych zakładach grupy Enercon w Niemczech – zapewnia prezes.
Polski wkład zostaje
Jednocześnie tłumaczy, że GPO jako spółka nie zostanie zlikwidowana, bo zakończenie produkcji generatorów nie oznacza, że Enercon kończy działalność w Polsce. Nadal będą działać struktury odpowiedzialne m.in. za usługi wspólne w grupie, służby zakupowe czy kadry odpowiadające za kontrolę jakości dostawców. GPO nie jest natomiast właścicielem samych hal produkcyjnych, tylko wynajmuje w nich powierzchnię.
Zakończenie produkcji przez zakład o rocznych przychodach bliskich 900 mln zł może też budzić obawy o los firm, które z nim kooperowały. Zwłaszcza, że przykładów nie trzeba daleko szukać. Tuż obok GPO swoje hale ma grupa Famet, która dostarcza stalowe komponenty. W 2023 r. Famet miał 365 mln zł przychodów, z czego prawie połowę zapewniła współpraca z GPO.
– Zakończenie produkcji generatorów nie będzie miało wpływu na dotychczasowych poddostawców GPO, m.in. na sąsiedni Famet. Nadal będą oni dostarczać produkowane komponenty, ale już do fabryki w Magdeburgu – podsumowuje Grzegorz Siarka.
Gdzie ten “zielony” local content?
Wydarzenia w Opolu to także woda dla młyn tych, którzy krytykują transformację energetyczną i upatrują w niej powodów utraty zatrudnienia w tradycyjnych przemysłach, a nie bodźca do tworzenia nowych, atrakcyjnych miejsc w pracy. Te, które powstały w GPO, mimo globalnie przyspieszającej transformacji energetycznej nie okazały się – jak widać – wystarczająco trwałe.
To wszystko w sytuacji, gdy tzw. local content związany z zielonymi technologiami przyciąga coraz większą uwagę. Niemniej na wszystkie prognozy związane polskim łańcuchem dostaw – od energetyki wiatrowej aż po jądrową – należy zawsze patrzeć bardzo zachowawczo.
Zobacz też: Polski łańcuch dostaw dla morskich wiatraków zrywa się na plaży
Czy polscy przedsiębiorcy uwierzą w jądrowe plany rządu?
Po pierwsze dlatego, że zazwyczaj są one dosyć optymistyczne, gdyż mają wzmacniać ważność danej branży czy konkretnego dostawcy lub inwestora. Po drugie należy brać pod uwagę to, jak mocno wszelkie prognozy są uzależnione od wydarzeń dziejących się w otoczeniu – zarówno krajowym, jak i międzynarodowym.
Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej oszacowało w ostatnich analizach, że w pozytywnym scenariuszu inwestycje w lądowe wiatraki mogłyby wygenerować do 2030 r. zapotrzebowanie na dostawy i usługi o wartości ok. 80 mld zł oraz od 51 do 97 tys. nowych miejsc pracy. Podstawowym warunkiem jest jednak doprowadzenie do szerokiej liberalizacji ustawy odległościowej, co jest zapowiadane od paru lat.
Zobacz też: Koniec 10H i 500 m dla wiatraków w tym kwartale na rządzie
Inwestycje w wiatraki i fotowoltaikę w sieciowym matriksie
Niespełna dwa lata temu, podczas wizyty studyjnej dla dziennikarzy w GPO, przedstawiciele grupy Enercon zapowiadali, że chcą rozwijać potencjał produkcyjny w Polsce, ale musi za tym przemawiać długoterminowa strategia państwa dla lądowej energetyki wiatrowej. Takiej strategii oczywiście nadal nie ma, ale Enercon już na nią czeka ze swoimi decyzjami.
Chiński cień nad Europą
Inną kwestią jest presja cenowa, którą europejscy producenci turbin wiatrowych odczuwają ze strony chińskiej konkurencji. Choć obecność firm z Państwa Środka wciąż jest w Europie stosunkowo niewielka, to jednak systematycznie rośnie.
Zobacz też: Coraz więcej chińskich wiatraków kręci się w Europie
W lipcu dużym echem odbiło się zdobycie przez Chińczyków pierwszego kontraktu w Niemczech, gdzie Mingyang dostarczy turbiny o łącznej mocy blisko 300 MW. W toku jest też dochodzenie Komisji Europejskiej ws. podejrzeń o nielegalne subsydiowanie chińskich producentów.
Przedstawiciele europejskiego przemysłu wiatrowego twierdzą, że chińscy producenci oferują swoim klientom bardzo atrakcyjne zachęty, m.in. odroczone płatności, a jednocześnie ich ceny bywają niższe nawet o połowę w stosunku do europejskiej konkurencji. Czas pokaże, czy dochodzenie KE skończy się podobnie jak w przypadku śledztwa dotyczącego samochodów elektrycznych importowanych z Chin, czyli dociążeniem karnymi cłami.
Niezależnie od tego szanse europejskich dostawców turbin mają zwiększyć zmiany w modelach aukcyjnych na takie, które mają w inwestycjach w OZE premiować lokalne łańcuchy dostaw, a także kryteria związane ze zrównoważonym rozwojem. Odpór taniemu importowi do UE ma też dawać mechanizm CBAM, który w pełni ma wejść w życie od początku 2026 r., a który to ma dociążać produkty o wysokim śladzie węglowym opłatami wyrównującymi koszt CO2.
Zobacz więcej: Bruksela chce żeby wiatr wiał dla europejskich firm. Ale za jaką cenę?
Aukcje OZE będą musiały przejść zmiany. Kto zyska, kto straci?
Unijne cło węglowe staje się faktem. Czy CBAM będzie skuteczny?
Skuteczność zarówno nowego modelu aukcyjnego, jak i mechanizmu CBAM, jak na razie jest trudna do oszacowania. Unijnym producentom na pewno pomogą mniej, jeśli chińskie firmy zaczną stawiać swoje zakłady w Europie. Trzeba też brać pod uwagę potencjał Chin, które chcąc podtrzymać globalną ekspansję w strategicznych dla Pekinu “zielonych technologiach” z pewnością nie będą szczędzić sił i środków, aby obniżyć ślad węglowy swoich produktów.
Zarówno UE, jak i Polska, mają sporo do zrobienia, aby wspierać i rozwijać swoje łańcuchy dostaw. Przykład utraconej przez Europę fotowoltaiki pokazuje, że nie warto się ociągać.
Read More WysokieNapiecie.pl