Gospodarstwa domowe w Polsce mogą kupować energię w oparciu o taryfy regulowane (zatwierdzane przez Prezesa URE) lub wolnorynkowe cenniki (niepodlegające zatwierdzaniu przez regulatora, o ile nie mówimy o nadzwyczajnych środkach takich jak „zamrażanie” cen).

Z taryf regulowanych korzysta dziś ok. 60% rodzin, a z wolnorynkowych cenników 40% (z czego ogromna część najprawdopodobniej nie zdaje sobie sprawy). Druga część naszych rachunków – czyli taryfy dystrybucyjne – zawsze są regulowane, bo dystrybutorzy mają zwykle monopol naturalny na swoim obszarze.

Cenniki na energię elektryczną mogą być kształtowane przez sprzedawców dowolnie, o ile nie naciągają oni swoich klientów (wówczas sprawą powinien zająć się UOKiK). Zwykle przepisy nie ingerują w to jak takie cenniki mają wyglądać. Wyjątkiem od tej reguły będzie jednak, wchodzący w sobotę, 24 sierpnia 2024 roku, obowiązek oferowania odbiorcom umowy z ceną dynamiczną. Takie oferty pokazać będą musieli sprzedawcy, którzy mają co najmniej 200 tys. klientów, a więc pięciu największych: PGE, Tauron, Energa, Enea i E.ON. Skorzystać z niej będą mogli odbiorcy, którzy mają już zainstalowany licznik zdalnego odczytu (tzw. inteligentny licznik). To kilka milionów rodzin.

Zgodnie z Prawem energetycznym najwięksi sprzedawcy będą musieli zaoferować „umowę z ceną dynamiczną energii elektrycznej”, która ma „odzwierciedlać wahania cen na rynkach energii elektrycznej, w szczególności na rynkach dnia następnego i dnia bieżącego”. W skrócie: ceny w takich umowach mają „odzwierciedlać” ceny giełdowe. Niestety jest bardzo możliwe, że w Polsce będą one „odzwierciedlać” je w krzywym zwierciadle, o czym szerzej za chwilę.

Energia elektryczna prawem, nie towarem?

Wprowadzenie cen „odzwierciedlających” wahania giełdowe dla gospodarstw domowych (choćby wybór takich cenników nie był obowiązkowy) wydaje się być herezją w naszym kraju, gdzie energia elektryczna od Wielkiego Kryzysu lat 20. nieprzerwanie jest „prawem, nie towarem”.

Jednak na liberalnych rynkach takie oferty występują od lat. Oferują je np. Octopus w Wielkiej Brytanii, Tibber w Szwecji, Norwegii, Holandii i Niemczech, czy Fortum w Finlandii. W Hiszpanii godzinowe ceny energii elektrycznej stosuje co trzecie gospodarstwo domowe. Podobnie jest w Finlandii.

Po co nam ceny dynamiczne?

Gdyby nie UE, do dziś nikt by w Polsce o cenach dynamicznych nie myślał, ale przez Brukselę sprzedawcy energii muszą je zaoferować odbiorcom. Po co? Koncepcja Brukseli jest prosta: skoro inwestujemy w najtańsze źródła energii odnawialnej: wiatr i słońce, a ich produkcja zależna jest od pogody (i pory dnia), to powinniśmy uelastycznić też pobór energii tam gdzie jest to możliwe.

Ten sam pomysł przyświecał też polskiemu rządowi, gdy dwa lata temu zmienił sposób rozliczania prosumentów na net-metering (przez co wprowadzanie energii z fotowoltaiki do sieci w środku dnia, gdy inni tez to robią, jest mniej opłacalna).

Dynamiczne ceny energii tylko do 0 zł?

Do przesuwania zużycia energii z godzin wieczornych, gdy energia jest droga (obecnie to nawet ponad 1 zł/kWh) na godziny nocne lub dzienne, gdy energia jest tańsza (obecnie to często 30-40 gr/kWh) miałaby zachęcać odbiorców także możliwość zarabiania na zużyciu energii. W Polsce coraz więcej godzin w roku wycenianych jest na giełdzie energii po cenach ujemnych. Wówczas zużywający energię otrzymuje za to wynagrodzenie. W Polsce nie ma jednak co liczyć na taki krok.

− Polscy sprzedawcy energii, chociaż przy umowach na sprzedaż energii po cenach giełdowych ponoszą niewielkie ryzyko, nie potrafią sobie jeszcze wyobrazić, że w niektórych godzinach mieliby oddawać odbiorcom pieniądze za pobór przez nich energii – mówi Mateusz Brandt z Krajowego Instytutu Doradztwa Energetycznego.

− Na początku tego roku i w maju organizowaliśmy dla naszych klientów przetargi na umowy na zakup energii po cenach spot (godzinowych giełdowych). Za każdym razem zbieraliśmy po blisko 20 ofert i w żadnej z nich sprzedawcy nie dopuszczali, że odbiorcy mogliby zarabiać na odbiorze energii. W każdej mieliśmy zapisy, że gdy cena energii na giełdzie jest dodatnia, to klient płaci za tę energię, a gdy cena spada poniżej zera, to klient otrzymuje ją za 0 zł. Zysk z ceny ujemnej pozostaje wówczas u sprzedawcy, natomiast odbiorca nie ma żadnej motywacji, aby zwiększać zużycie energii w tych najtańszych godzinach, czyli aby pomagać w bilansowaniu systemu elektroenergetycznego – tłumaczy Brandt. − Jestem pewien, że jakaś spółka obrotu w końcu się wyłamie i zacznie oferować klientom płatności za zużycie w godzinach z ujemną ceną. Pozostaje tylko czekać i patrzeć kto to będzie – przekonuje jednak z optymizmem.

Sprzedawcy będą zniechęcać do cen dynamicznych?

Z naszych rozmów ze spółkami energetycznymi wynika, że ich oferty dynamiczne będą – delikatnie mówiąc – zachowawcze. Żaden z nich o klientów na razie nie będzie walczyć. – Jeżeli rynek się rozkręci, to oczywiście pokażemy bardziej ofensywne oferty. Na razie jednak raczej będziemy się przyglądać temu co się dzieje i uczyć się tych mechanizmów – mówi nam menadżer jednego z pięciu największych sprzedawców energii.

Decydując się na dynamiczne ceny energii trzeba zdawać sobie sprawę także z ryzyka przejściowych wysokich cen energii na giełdzie.

Zobacz także: Upały w Europie: prąd w Polsce po 2000 zł, w Finlandii za darmo

Mówiąc wprost, sprzedawcy energii zobowiązani do pokazania ofert dynamicznych, na razie będą raczej zniechęcać swoich klientów do tego wyboru. − Do gołej ceny energii elektrycznej sprzedawcy musza dziś doliczyć jeszcze 1 gr/kWh kosztów systemów wsparcia (kolorowych certyfikatów), 0,5 gr/kWh akcyzy i jakąś swoją marżę z premią za ryzyko. Przy cenach spot ryzyko jest minimalne, więc nie powinno to być więcej niż 2 gr/kWh. W sumie już przy 3 gr/kWh powyżej ceny spot, spółki obrotu pokryłyby swoje koszty zmienne. Do tego jakąś rozsądną ceną za obsługę takiej umowy byłoby np. 9,99 zł miesięcznie – wylicza Mateusz Brandt. − Obawiam się, że w rzeczywistości spółki obrotu zaoferują odbiorcom domowym wielokrotnie wyższe koszty obsługi takich umów. Nie zdziwiłyby mnie opłaty handlowe na poziomie 50 zł miesięcznie i dodatki do energii na poziomie nawet 10 gr/kWh – dodaje nasz rozmówca.

Sprzedawcy nie chcą już sprzedawać prądu do domów?

Sprzedawcy energii mają kilka powodów dla których nie chcą pozyskiwać nowych klientów z ceną dynamiczną. Po pierwsze, przez ostatnie lata tracili na każdym kliencie detalicznym, bowiem zgodnie z zasadą, że energia w Polsce jest prawem, nie towarem, rząd dotował odbiorców indywidualnych kosztem sprzedawców. Obecnie sprzedawcy mają naliczać swoim odbiorcom 10% opustu od – i tak zamrożonych już cen energii – za co nie otrzymają z budżetu państwa żadnej rekompensaty. Koszty poniosą z własnej kieszeni. A to tylko jeden z przykładów.

Bez CSIRE energetycy rozkładają ręce

Drugim powodem niechęci do walki o klientów cenami dynamicznymi jest brak wdrożenia systemu informatycznego, który umożliwiałby szybką, pewną i tanią wymianę danych między sprzedawcami energii a dystrybutorami energii. Ci ostatni są bowiem właścicielami liczników i to oni podają sprzedawcom informację o tym ile dana osoba zużywa.

Wraz z wejściem taryf dynamicznych, kilku różnych dystrybutorów energii powinno być w stanie dostarczać informacje o godzinowym (a nawet kwadransowym) zużyciu energii milionów różnych odbiorców kilkudziesięciu różnym sprzedawcom energii. Do tego między innymi tworzony jest system informatyczny CSIRE. Budują go Polskie Sieci Elektroenergetyczne, ale ogromny projekt informatyczny się opóźnia. Zamiast w tym roku, wejdzie w przyszłym, o ile nie jeszcze później.

Nawet mniejsi sprzedawcy energii, którzy chcieliby wreszcie ponownie zacząć pozyskiwać klientów (po latach „mrożenia” cen), rozkładają na razie ręce i najprawdopodobniej większość z nich poczeka z ofertami dynamicznymi na wdrożenie CSIRE.

TGE chce pieniędzy za pokazywanie cen

Sprzedawcy energii mówią o jeszcze jednym powodzie, który ogranicza ich zainteresowanie sprzedażą energii po cenach dynamicznych. Sprzedawcy muszą dać swoim klientom najważniejsza wartość – giełdowe ceny energii na następny dzień. Zgodnie z ustawą Towarowa Giełda Energii musi takie ceny podawać, ale ustawodawca nie przewidział czy ma to robić za darmo.

TGE zaproponowała więc sprzedawcom, że jeżeli chcą przekazywać swoim klientom ceny energii, to musza wykupić na to osobny abonament na TGE. Według naszych informacji chodzi o kwoty rzędu 100-200 tys. zł rocznie od każdego sprzedawcy.

Co więcej, TGE publikuje na swojej stronie informacje o cenach energii, które można podejrzeć na bieżąco (archiwum cen dawno zostało już ukryte jako płatna usługa). Jednak, jak mówią nam przedstawiciele spółek energetycznych, TGE konsultuje właśnie zmianę regulaminu w którym chce sobie zastrzec, że nie bierze odpowiedzialności za ceny publikowane na własnej stronie internetowej w bezpłatnej wersji.

Sprzedawcy nie chcą, a odbiorcy i tak zapłacą

Po latach mrożenia cen, utrzymywania bardzo niskich taryf i stworzeniu kolejnych barier wyjścia z taką ofertą, przy jednoczesnym braku systemu informatycznego, który ułatwiłby zaoferowanie cen dynamicznych, trudno spodziewać się po sprzedawcach energii przesadnego zaangażowania w pozyskiwanie takich klientów.

Tym bardziej, że średnie zużycie energii elektrycznej u odbiorcy domowego w Polsce to zaledwie 2 MWh rocznie, przy unijnej średniej dochodzącej do 4 MWh i aż 8-10 MWh w Finlandii i Szwecji. Według danych GUS zużycie powyżej 5 MWh wykazuje zaledwie 6% polskich rodzin (głównie te, które ogrzewają się energią elektryczną, prowadzą małe gospodarstwa rolne lub mają auta elektryczne). W Polsce na sprzedaży energii do jednego odbiorcy domowego za wiele się po prostu nie zarobi.

Z drugiej strony przy braku elastyczności tracimy coraz większe ilości bezemisyjnej energii elektrycznej i coraz więcej dopłacamy do eksportu awaryjnego lub ograniczenia produkcji z powodu generacji przekraczającej chwilowe zapotrzebowanie odbiorców. Rząd i URE powinni więc zachęcać sprzedawców do rzeczywistego wyjścia z takimi ofertami do najbardziej świadomych odbiorców. Na razie urzędnicy też nie widzą jednak takiej potrzeby.

Zobacz także: W 2025 r. ceny prądu regulowane, lud zadowolony. Kto za to zapłaci?

Odkup energii z fotowoltaiki po cenach godzinowych a ceny dynamiczne

Na koniec warto zaznaczyć, że od soboty będziemy mieć już w Polsce dwa rodzaje cen godzinowych – na zakup energii oraz na odsprzedaż energii z domowej fotowoltaiki.

Oferty sprzedaży energii elektrycznej po cenach dynamicznych, które klienci mogą, ale nie muszą wybierać. Natomiast po cenach godzinowych od 1 lipca 2024 roku muszą odsprzedawać energii Ci prosumenci, którzy rozliczają się w ramach net-billingu.

Prosumenci na net-billingu od lipca odsprzedają więc nadwyżki energii z fotowoltaiki po cenach dynamicznych (godzinowych), ale kupować brakująca im energię mogą zarówno w umowie dynamicznej (godzinowej, 15-minutowej), jak i każdej innej umowie wolnorynkowej lub taryfie regulowanej (G11, G12, G12w, G12as itd.).

Read More WysokieNapiecie.pl 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *