Węgiel będzie bił kolejne rekordy dzięki Chinom
– Wcześniejsze prognozy okazały się zbyt optymistyczne. Globalne zapotrzebowanie na węgiel będzie w 2024 r. największe w historii, a nadchodzące lata przyniosą kolejne rekordy, do czego przede wszystkim przyczynią się Chiny – pisze Javier Blas, publicysta Bloomberga.
W ten sposób odnosi się do najnowszego raportu Międzynarodowej Agencji Energetycznej, który przynosi dane i prognozy dotyczące zużycia surowca w największym stopniu przyczyniającego się do zmian klimatu.
MAE zaznacza, że choć węgiel często bywa określany paliwem przeszłości, to jego globalnie zużycie podwoiło się ciągu ostatnich 30 lat. Za rosnący popyt odpowiadają przede wszystkim Chiny oraz Indie, a nachodzące lata mają przynieść dalszy wzrost.
W sumie rok 2024 zamknie się globalnym zapotrzebowaniem na węgiel na poziomie ok. 8,77 mld ton, co będzie oznaczało wzrost o ok. 1 proc. względem 2023 r. Na ten wynik złożyły się głównie Chiny (4,93 mld ton), a dalej uplasowały się Indie (1,31 mld ton), USA (368 mln ton) i Europa (312 mln ton). Na resztę świata przypadło 1,84 mld ton.
MAE próbuje patrzeć na nadchodzące lata w nieco optymistycznych barwach, wskazując, że popyt na powinien zmierzać ku stabilizacji. Javier Blas zwraca jednak uwagę, że trudno o taki optymizm, jeśli w rzeczywistości liczby pokazują dalsze rekordy zapotrzebowania kolejno w 2025, 2026 oraz 2027 roku.
Choć rokrocznie wzrosty będą stosunkowo niewielkie, to jednak trudno oceniać to jako odchodzenie węgla do lamusa. Sama MAE swego czasu też dała się za bardzo ponieść optymizmowi, gdyż przewidywała, że globalny szczyt zapotrzebowania na węgiel nastąpi w 2023 r. Miał się do tego przyczynić szybki rozwój OZE, dzięki którym miał zostać zaspokojony rosnący popyt na energię elektryczną.
Okazuje się jednak, że to energetyka napędza rekordowe zapotrzebowanie na węgiel, dzięki czemu w 2024 r. ma również zostać wyprodukowane najwięcej w historii energii elektrycznej z węgla – około 10700 TWh. Jeszcze w ubiegłym roku MAE prognozowała, że w 2026 r. popyt na węgiel wyniesie 8,34 mld ton. Natomiast aktualna prognoza wynosi o 500 mln ton więcej, co równa się łącznemu rocznemu zużyciu USA i Japonii.
Konkludując publicysta Bloomberga podkreśla, że choć Chiny bywają stawiane za wzór dzięki potężnym inwestycjom w OZE i elektromobilność, nie zmienia to faktu, że ich podejście węgla czynią z Państwa Środka największego truciciela na świecie.
– Dla Pekinu węgiel oznacza bezpieczeństwo energetyczne i trzeba to przyjąć do wiadomości. Tak samo jak to, że chińskie obietnice zmniejszenia zużycia węgla w najbliższych latach nie mają podstaw – podsumowuje Javier Blas.
Zobacz również: Elektrownia Rybnik ma pracować dłużej. Scenariusza dla elektrowni węglowych wciąż nie ma
Przemysł chce od UE kreowania popytu na czyste produkty
– W liście, którego adresatem jest unijny komisarz ds. klimatu Wopke Hoekstra, europejskie firmy wskazują, że samo cło węglowe na niektóre importowane produkty to za mało, aby uchronić przemysł w UE. Potrzebne jest też kreowanie popytu na czyste produkty – informuje “Financial Times”.
Dziennik powołuje się na list, pod którym podpisali się przedstawiciele ponad 60 stowarzyszeń branżowych oraz firm, m.in. takich koncernów jak Shell, BP, Neste, Tata Steel, Vattenfall, Ørsted czy RWE. Ich zdaniem europejski przemysł znajduje się pod dużą presją konkurencji i nie jest już w stanie pokrywać z własnej kieszeni dalszych kosztów związanych ze zrównoważonym rozwojem.
Sygnatariusze listu wskazują, że inwestowanie w obniżanie śladu węglowego powoduje wzrost kosztów produktów. Przez to przegrywają one pod względem ceny konkurencję z wyrobami importowanymi do UE z krajów, gdzie firmy nie są w takim stopniu obciążone kosztami polityki klimatycznej jak te w Europie.
Stąd postulat do Komisji Europejskiej, aby ta stworzyła wymogi odnośnie emisyjności, które będą zmuszały konsumentów do zakupu czystych produktów. Według przedstawicieli przemysłu takie regulacje ułatwią inwestowanie w dekarbonizację procesów produkcyjnych, gdyż stworzą popyt na czyste wyroby i ułatwią pozyskanie finansowania na inwestycje.
Ponadto sygnatariusze listu podkreślają, że unijny mechanizm dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2 (CBAM), czyli tzw. cło węglowe, które ma zacząć w pełni obowiązywać od 2026 r., nie jest wystarczającą ochroną europejskiego rynku. Obejmuje ono bowiem głównie kilka surowców, a nie bardziej złożone, gotowe produkty.
“Financial Times” podkreśla, że postulaty przemysłowców mogą wzbudzić kontrowersje, gdyż po ostatnich latach z pandemią, kryzysem energetycznym i wysoką inflacją wszelkie działania, które moga skutkować wzrostem kosztów dla konsumentów wzbudzają negatywne emocje.
Dziennik przypomina też, że Komisja Europejska analizuje już możliwości utworzenia wiodących rynków dla czystych wyrobów poprzez dotowanie dodatkowych kosztów produkcji, pokrywających różnicę w stosunku do tańszych, bardziej emisyjnych zamienników. Szerzej założenia tego mechanizmu mają zostać przedstawione w lutym w ramach większego pakietu regulacji wspierających przemysł ciężki w UE.
Zobacz też: Unijne cło węglowe staje się faktem. Czy CBAM będzie skuteczny?
Projądrowe kraje krytykują unijnego komisarza ds. energii
– Dan Jørgensen, unijny komisarz ds. energii, stał się obiektem krytyki projądrowych państw członkowskich w kontekście dyskusji nad wyznaczeniem nowego celu OZE na 2040 r. Obawiają się one, że energetyka jądrowa może być dyskryminowana kosztem źródeł odnawialnych – donosi Politico.
Portal podkreśla, że energetyka jądrowa jest tematem, który dzieli UE na dwa bloki państw. Na czele tych, które są zwolennikami tej technologii, oczywiście stoi Francja. Z kolei wśród sceptyków przewodzą Niemcy.
Również sam komisarz Jørgensen, który w przeszłości był duńskim ministrem klimatu, dał się wcześniej poznać jako sceptyczny wobec energetyki jądrowej. Teraz natomiast sprzeciwił się francuskiemu pomysłowi połączenia jej z OZE we wspólny cel UE, a także nie jest zwolennikiem finansowego wspierania przez Unię budowy elektrowni jądrowych.
Jednocześnie Jørgensen zapewnia, że nie jest przeciwny wykorzystywaniu tej technologii w UE, a nawet zapowiedział wsparcie w wdrażaniu SMR-ów. Obiecał też, że KE będzie tak formułować swoją politykę, aby nie utrudniać możliwości wykorzystania innych niż OZE czystych technologii, w tym energetyki jądrowej.
Jej zwolennicy chcą, aby zainstalowana moc reaktorów wzrosła w Europie o 50 proc. do 2050 r. Cytowana przez Politico Jessica Johnson z organizacji Nucleareurope stwierdziła, że ustalenie celu na rok 2040 wyłącznie dla OZE sugerowałoby, że KE wciąż nie popiera w pełni idei neutralności technologicznej.
Z kolei Sylvain Cognet-Dauphi z firmy konsultingowej S&P Global oceniła, że wyznaczenie takiego celu może doprowadzić do większego finansowania OZE kosztem energetyki jądrowej, gdyż w ten sposób Bruksela mogłaby zasygnalizować, co uważa za opłacalną inwestycję.
Zobacz też: Ile zapłacimy za prąd z pierwszej polskiej elektrowni atomowej
Joe Biden podjął błędną decyzję ws. eksportu LNG
– Administracja ustępującego prezydenta Joe Biden popełniła błąd wstrzymując wydawanie nowych pozwoleń dla projektów terminali do eksportu LNG. Donald Trump będzie chciał te decyzje odwrócić, ale może napotkać na trudności – wskazuje “The Economist”.
Joe Biden wstrzymanie pozwoleń dla nowych projektów ogłosił pod koniec stycznia 2024 r. – pod naporem ze strony organizacji ekologicznych, gdy powoli startowała kampania wyborcza przed jesiennymi wyborami. Decyzja ta miała dać naukowcom z Departamentu Energii czas na zbadanie potencjalnego wpływu budowy kolejnych terminali eksportowych na środowisko, bezpieczeństwo oraz gospodarkę.
Posunięcie Bidena zostało bardzo negatywnie odebrane przez branżę gazową w USA. Ponadto decyzja ta rzuciła cień niepewności na długoterminowe perspektywy dostaw gazu do Europy i Azji. Zwłaszcza w tym pierwszym przypadku wywołało to obawy o podaż i ceny surowca w Unii Europejskiej, dla której amerykańskie LNG stało się główną alternatywą dla rosyjskiego gazu.
W ostatnich dniach Departament Energii opublikował wyczekiwany raport, w którym przedstawiono wyniki analiz dotyczących dalszego zwiększenia możliwości eksportowych LNG. Choć sam raport “The Economist” określa jako stonowany, to ustępująca sekretarz energii Jennifer Granholm omawiając jego wyniki akcentowała, że dalsze nieograniczone zwiększanie eksportu spowodowałoby wzrost cen gazu w USA, wsparłoby Chiny, a także miało negatywny wpływ na klimat.
W przypadku cen, taki scenariusz miał doprowadzić do wzrostu hurtowych cen gazu o ponad 30 proc. Tygodnik powołuje się jednak na niedawną analizę firmy badawczej S&P Global, która zakładając podobne poziomy eksportu nie stwierdziła ryzyka dużego wzrostu cen. Przypomniała natomiast, że dzięki eksploatacji gazu łupkowego ceny w USA od 2010 r. spadły o dwie trzecie.
Również argumenty dotyczące Chin “The Economist” ocenia jako chybione i bazujące na antychińskich nastrojach w Waszyngtonie. Przypomina przy tym, że w czasie kryzysu energetycznego statki z LNG płynące do Azji często zmieniały kurs na Europę, która była skłonna zapłacić więcej. Natomiast próba odcięcia dostaw amerykańskiego LNG do Chin skończyłaby się tym, że Pekin po prostu kupowałby go od Kataru, Australii czy od innych dostawców.
W przypadku kwestii związanych z klimatem, to administracja Bidena wprowadziła surowe przepisy środowiskowe – łącznie z opłatami za emisje metanu. Co prawda po przejęciu władzy przez Trumpa te przepisy mogą zostać wycofane, ale możliwe, że część koncernów będzie temu przeciwna. Przykładowo sporo w ograniczenie swoich emisji zainwestowali tacy giganci jak ExxonMobil i Chevron, którzy chcą kreować odpowiedzialny wizerunek branży jako ograniczającej swój negatywny wpływ na klimat.
Niemniej “The Economist” wskazuje, że raport Departamentu Energii dostarczył na tyle dużo argumentów przeciwnikom branży LNG, że ci będą próbować pozwami sądowymi jak najdłużej blokować administrację Trumpa przed odblokowaniem pozwoleń dla nowych terminali eksportowych.
Zobacz także: Rynek mocy 2024: fala magazynów energii i mała namiastka gazu
Read More WysokieNapiecie.pl