Z mieszanymi uczuciami oglądałem podczas Australian Open widowisko z udziałem Danielle Collins. Nikt w tourze – może z dwoma, trzema wyjątkami – nie zachowałby się w taki sposób jak ona po meczu z Destanee Aiavą. Byłem zniesmaczony, gdy swymi gestami i słowami w dość chamski, choć zarazem inteligentny sposób dała wyraz emocjom. Walczyła z tenisistką gospodarzy, kibice wyprowadzali ją z równowagi i na koniec ewidentnie nie wytrzymała. Z boku wyglądało to źle, choć gdyby taka sytuacja miała miejsce na ringu czy w klatce MMA, wszyscy byliby w siódmym niebie i pialiby z zachwytu. Bo mielibyśmy show. Ale na korcie szydercze podziękowania za pomoc w zdobyciu grubej kasy na wakacje, całusy wysyłane do buczących fanów i „kiss my ass”, czyli klepnięcie się w pośladek z czytelną sugestią „pocałujcie mnie wiadomo gdzie”, było złamaniem podstawowych zasad savoir vivre’u. I biło po oczach. ]]>

Read MoreCzytaj więcej Przegląd Sportowy 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *